Dawno moich tropów tutaj nie było. W przypływie cieplejszych uczuć do mojego bloga, postanowiłam chwilowo obdarzyć go większą uwagą, może nawet wrócę do mojej wtorkowej mini-serii. Urlop nieśmiało rysuje się na horyzoncie, więc blog i tak wie, co go czeka. Daję mu jeszcze światełko nadziei i mamię jesiennym zaangażowaniem. Choć może przydałby się bardziej jakiś kopniak na rozpęd? :) Zatem nadstawiam moje cztery litery ( w sensie takie cztery : B-L-O-G :), oczekując na sporą dawkę pomysłów i zapału. Zamierzam być wakacyjnym wampirem energetycznym i gdziekolwiek się znajdę ( bo plany są, ale raczej jeszcze mgliste) wysysać ultrafiolety ze słońca, wyhodować sobie jakąś nową, posłoneczną zmarszczkę i zasiać morze piegów na nosie. Do tego wszystkiego pragnę najeść się świeżych fig do syta, ale ostatecznie mogę zadowolić się arbuzem i nektarynkami.
29 lip 2014
27 lip 2014
Jak wykorzystać bilety z koncertów do wykonania dekoracji
Energii zostało mi tylko tyle, by przetrwać ostatni tydzień w pracy. Każda komórka mojego ciała przesiąknięta jest oczekiwaniem. Ktoś kiedyś zaprogramował je na lipcowe urlopowanie, więc w tym roku dostały pstryczka w nos. Staram się zatem nie wykonywać zbyt wielu niepotrzebnych ruchów, bo mi się jeszcze kompletnie zbuntują. Ciało mam jakby oderwane od woli. Chociaż bardzo chcę to słabo mi wychodzi. Świat atakuje mnie latem i natrętnymi muchami, organizm zaś spuchniętymi stopami. Aktywność umysłowa spada poniżej stanu krytycznego. Tęsknie wypatruję raz słońca raz deszczu i jakiejś weny na horyzoncie. Próbuję przetrwać ten czas umysłowej posuchy posilając się starymi pomysłami. To właśnie jeden z nich.
23 lip 2014
Wesołe Pasibrzuchy
Ściany zieją pustką. Tysiące ich porów pragnie skryć się pod czułym dotykiem papieru, tkaniny, czegokolwiek. Wstyd i zakłopotanie mieszają się z podniecającym oczekiwaniem. Bo jak długo tak można nago? Bezwstydne, nieubrane, nieprzyozdobione ściany. Do tego jakieś takie blade, poszarzałe. Bo teraz tak modnie skórę mieszkania trzymać w tak niezdrowej kolorystyce... Tak sobie ściany czekają w niedosycie i nie-zawieszeniu, cierpliwie na swoją kolejkę.
Och, ściany! Podobno macie uszy, czegóż Wam więc oczu zabrakło? Czy Wy nie widzicie jak ci ludzie, niezgrabnie, wciąż jeszcze niezdarnie, przedzierają się przez tysiące możliwości waszego przybrania? Wyszukują, kalkulują, układają misterne plany operacji zasiedlania waszych granic. Czy Wy nie wiecie, że uroda Wasza musi trochę bolec? Już niedługo poczujecie zimny dotyk wiertarki - skalpela i zagłębią się w was metalowe, obce tkanki.
Tymczasem, na uspokojenie, aplikuję Wam parę lokatorów, takich przyłóż-do-rany. Charakter mają spolegliwy, dopasowując się do Waszej estetyki, wciąż nagiej. W ramach wspierania ubogich w strój przyjaciół, sami rozebrali się jak do rosołu i hulaj dusza pod moim dachem!!
Plakat o którym pisałam w tym miejscu jest już w domu. To był świetny zakup! Wesołe Pasibrzuchy nieustannie poprawiają mi humor.
20 lip 2014
Papieroholizm
Czymże byłaby moja egzystencja bez papieru? I wcale nie mam tu tylko na myśli potwierdzenia mych narodzin, lat temu 30, w formie dokumentu ze stanu cywilnego. Absolutnie nie przytaczam też jako przykładu - zaświadczenia , że oto stałam się żoną na dobre i na złe. Nawet nie wspominam, kim byłabym bez dyplomu, świadectw i zaświadczeń oraz jakże mój los byłby upodlony, bez rolki w kolorze szarym. W pracy, prócz psychologii zdarza się mi również uprawiać papierologię, ale to już zupełnie inna specjalizacja. Wzdycham sobie pod nosem - na rozwój nie ma mocnych. I choć stare trzyma się mocno w posadach, niechybnie nadeszło i nowe.W domu nadal piętrzą się kolumny z poczytnych, kolorowych gazet, regał ugina się od dosyć grubych książek, czasem czuć zapach świeżo zadrukowanych kartek. W pudle walają się dziesiątki stron dowodów zbrodni przeciw prawom autorskim, złamanym w punkcie ksero. Notatki ze studiów czekają na drugą szansę już kilka lat. Papieru tu u mnie co niemiara. Byłoby czym palić w piecu przez pół zimy. Sentyment podgrzewałby atmosferę, bo przy przeprowadzce okazało się, że wyjątkowo mocną mam więź z całym tym moim celulozowym dobytkiem. To nagle odkrycie, że ja tonę w papierze, jest mocno niekomfortowe. Wewnętrzna walka "wyrzucić' - zostawić jeszcze się przyda " i jej zewnętrzny manifest w postaci kilogramów manufaktury do oddania, zmusza mnie do modyfikacji własnych przyzwyczajeń. Postaram się częściej czytać w internecie, gdyż sporo tam pięknie wydanych ( czy może wyedytowanych?) magazynów, katalogów, broszur. Kto chciałby, tak jak jak, coś sobie ciekawego poczytać, może skorzysta z moich linkow?
17 lip 2014
Po dziurkę od klucza ( Graham and Green )
Moje wirtualne życie ostatnio ledwo zipie. Zwyczajnie przegrywa z codziennością. Nie wchodzi w szranki ze zbliżającym się urlopem i kryje się w cieniu przed lipcowym skwarem. Nie wysuwa się przed szereg, psuje mi statystyki, straszy stagnacją i zastojem. Przykurzona klawiatura odpoczywa od natrętnego stukotu, a laptop ostatnio nawet rzadziej się przegrzewa. Z otchłani internetu nikt nie krzyczy do mnie "wróć! tęsknimy", hakerzy nie napadają na moją stronę. Notes gruby od pomysłów i tematów czeka na lepsze czasy, a głowa pełna projektów i inspiracji czeka na chętne do pracy ręce.
Wszystko trwa w lekkim zawieszeniu i odrętwieniu...
Nagle nastaje wielkie "wow". Rozszerzają się moje źrenice, krew zaczyna mi szybciej krążyć. Palce odzyskują wigor, tumany kurzy unoszą się spod opuszek. Ubieram w barwne słowa raczej mało interesującą prawdę o braku weny i zainteresowania. O stanie ducha potocznie zwanym lenistwem. Kontempluję piksele układające się w nader cudne obrazy. Wyobrażam sobie, że macam, głaszczę, dotykam chciwie i lubieżnie, potem pakuję w wielkie papierowe torby ( plus na przyczepy ciężarówek) i zabieram ze sobą do domu. Rozstawiam po kątach, odtwarzam piękny układ, zapełniam przestrzeń po dziurkę od klucza...
Zatem zapraszam, uraczcie się wraz ze mną! Zdjęcia z showroomu- marki Graham&Green.
8 lip 2014
Sweet escape
"Wszystko co dobre szybko się kończy" swym pesymistycznym przekazem niejednemu z nas dorzuca gorzką pigułę do słodkiego drina, sączonego leniwie przez różową słomkę. Na szczęście " wszystko co złe kiedyś przeminie". Tym sposobem przetrwałam dzisiejszą nader meczącą podroż, nie sfiksowałam, a jakże-skorzystałam nawet z darmowej herbatki od PKP. Pozostaję jednak w klimacie sarkastycznego humoru, opcji "pani niedotykalskiej", niedotlenionej mózgownicy i przekrwionych oczu. Gdyby istniała opcja wymazywania wspomnień, kto wie, czy nie skorzystałabym z niej dzisiaj. Bo z poszanowaniem całej dobroci mego życia, ostatnie 4 godziny wolałabym sobie zdilitować. W zamian za to podjęłam jednak próbę wskrzeszania tego co dobre z mojego twardego dysku, wspomagając się delikatnie gorszej jakości dyskiem komputerowym. Bo co jak co, ale w swój mózg wierzę niezmiennie. Bo choć technologia nie jest najnowsza ( trzydziecha), ma jednak całkiem dobre parametry. Zamykam zatem oczy i odtwarzam sobie sobotnią sweet escape... Plastry na stopach dodają pikanterii moim wspomnieniom. Pierwszy raz widziałam śnieg w lipcu i poczułam się , jakbym całe życie spędziła w Kalifornii. Wdrapałam się na kolejny w życiu ponad-dwutysięcznik, doceniłam swoje silne udo ( silne czytaj : odbiegające od wymarzonego :) ), złaziłam się za wszystkie czasy ( czytaj: do następnego weekendu), zmęczyłam fizycznie i odpoczęłam psychicznie. Ostatnie 4 kilometry znad Morskiego Oka do parkingu przedreptałam sobie w samych skarpetkach, a przez głowę przemknęła mi nawet myśl, że może czas spróbować chodzić po ogniu :). Reasumując - góry dają niesamowitego motywacyjnego kopa!