To był bezwstydnie wspaniały dzień... Cieplutko jak we wrześniu - tylko bardziej kolorowo, wciąż złociście. Poprzez łyse konary drzew prześwitywało błękitne niebo, wiatr gonił szeleszczące liście. Dzieci w parku darły się wniebogłosy, psiaki filuternie zaczepiały się pyszczkami... Amory z każdej strony świata! A potem była czysta rozpusta... Najlepszy burger wszech czasów ( ledwo powstrzymałam się przed wycałowaniem kucharza na oczach własnego męża). Rozkładaliśmy sos na czynniki pierwsze i do teraz nie wiem, czy było tam anchois, czy też nie? A potem, tropem niby-podrabianych-ale-dla-mnie-idealnych rogali co imię mają od Marcina, pojechaliśmy na katowicki Nikiszowiec. W cukierni nie było gdzie szpilki włożyć, ale przycupnęliśmy na murku i...to skądinąd niestandardowe jak dla nas miejsce konsumpcji nic a nic nie odebrało rogalom iście boskiego smaku... A mak był tak wilgotny, wyśmienity... Wierzcie lub nie, czysta rozpusta!
P.S. Ponownie, aby zachować odpowiednie ph tego bloga dodam, że dziś od 5 rano pękała mi głowa, a jutro rano czas do pracy...
P.S. Ponownie, aby zachować odpowiednie ph tego bloga dodam, że dziś od 5 rano pękała mi głowa, a jutro rano czas do pracy...
.
Rzeczony rogal - na Nikiszowcu wypiekają je aż do świąt
Życzyłabym sobie częściej takie wspaniałe, długie weekendy. Okazuje się, że jak człowiek chce to wypocznie nawet w mieście. Dla chcącego nic trudnego!!!!
pozdrawiam
Marta
Jak tak czytam Twój wpis, to żałuję, że przesiedziałam dziś w domu. Nawet mglisty, ponury dzień mnie nie tłumaczy.
OdpowiedzUsuń