Przyniosłam do domu kilo orzechów. W pięknych, twardych łupinach. Przyniosłam je prosto z targu - kilo za dychę. I przypomniało mi się... kiedyś to się chodziło na orzechy... Dom blisko lasu ma swoje mocne i słabe strony. Czasem nocą złowieszczo pohukuje sowa i przypomina wszystkie straszne sceny z Miasteczka Twin Peaks -bo właśnie z tym serialem kojarzą mi się sowy ( ale może to zupełnie nietrafione skojarzenie? Nie wiem - oglądałam go przez szparę w drzwiach chyba ze 20 lat temu)... Czasem jelenie odprawiają swoje głośne romanse prawie tuż pod drzwiami, nie kryjąc się ze swoją namiętnością... Ma jednak również milion dobrych stron, a jedną z nich jest właśnie bliskość lasu. Pamiętam te szalone poszukiwania orzechów na leszczynach nieopodal domu. Prawdziwa walka z wiatrakami wiewiórkami! Wciąż mam w pamięci jak wiele, wiele lat temu - w swoim czerwonym płaszczyku - przetrząsałam tony liści pod leszczynami w poszukiwaniu opadniętych orzechów. I ta wielka radość i przyjemność, jak udało się jakiegoś znaleźć. Upychałam je do kieszeni a potem trzeba było jeszcze znaleźć dostatecznie duży i raczej płaski kamień, rozbić i zobaczyć co jest w środku. Czy ziarenko jest duże i soczyste, czy może już zbutwiałe, zasuszone i bardzo niesmaczne... Albo jak z rodzicami i babcią pojechaliśmy trochę dalej od domu, do lasu ... Gdy rodzice zniknęli w gęstwinie, a potem przynieśli wielką, pasiastą torbę wypełnioną orzechami. Co było potem? Nie pamiętam, ale z pewnością wielkie wieczorne łuskanie. Pamiętam pewien piękny, wrześniowy dzień kilka lat temu. To był chyba mój ostatni cały wrzesień w domu, byłam jeszcze na studiach. Dżi wróciła do domu ze szkoły i poszłyśmy razem na górkę... Wtedy znalazłyśmy najpiękniejsze, laskowe orzechy - dorodne, wielkie, w błyszczących łupinach. Byłyśmy dumne i szczęśliwe, było wspaniale.
Dżi...kiedy znów pójdziemy na orzechy? :)
Marta
I u mnie laskowe już zagościły- wiele lat temu jako dzieciak sadziłam je z tatą. Włoskie podobnie, ale te dopiero zaczynają pękać- na dużych silnych drzewach, które podlewałam jako małe sadzonki. I pamiętam orzech włoski w parku nieopodal domu dziadków- chodziło się z wielkim drągiem i je strząsało- to były czasy:)
OdpowiedzUsuńJa bardzo chętnie, ale zanim Ty przyjedziesz to wiewióry zjedzą wszystko :) Poza tym jelenie w tym roku podejrzanie blisko orzechowego zagłębia spacerują więc trochę strach :P
OdpowiedzUsuńNa włoskie zapraszam do Krakowa- blisko naszego bloku są i nikt ich nie zbiera:) Ciekawe dlaczego? Czyżby świeciły w placku orzechowym? hmm...warte zastanowienia....
OdpowiedzUsuń