O czym tu dzisiaj? Garstka słów na temat tego i owego, ale w sumie
żadnych konkretów. A we wszystkich poradnikach dla blogujących piszą,
aby nie pisać o niczym. Nie wbijać gwoździ w trumienki swoich blogów
takimi trochę naciąganymi tematami. Serwować za to dobre rady, najlepiej
złote, zaś brak oczywistej weny okrasić wirtualnym milczeniem - bo ono
czasem również bywa tym drogocennym kruszcem. No chyba, że masz
hot-temat, jak np. przegląd skórzanych oficerek albo modnych kaloszy.
Ewentualnie przepis na konfiturę z jarzębiny - zanim jej ptaki do końca
nie powyżerają - czytelnicy zdąża usmażyć sobie kolorowy
przysmak.... No nic, to ja dziś tak na opak. Bez złotych rad,
przeglądów i zestawień. Za to z ulotnymi wrażeniami zapachów jesieni.
Czarna herbata i bursztyn - w nowej świecy. Esencja września. Zmysłowy i przytulny aromat - jak kaszmirowy koc lub ciepła skóra bliskiej osoby. A herbata? Przez letnie miesiące nie wypiłam chyba nawet pół kubka. Ostatnio wciągam hektolitrami. Odurzam się cudownym aromatem earl grey, łagodzę niechciane humory białą. Robię
podchody do zielonej. Wiem, wiem... ponoć bardzo zdrowa. Tylko czy nie
za późno teraz zaczynać pracę nad dołączeniem do grona przyszłych stulatków? :)
Wieczory migają płomieniem świec. Przepuszczam na nie miliony monet (
jak pisze ulubiona Miss Ferreira). Najchętniej kupiłabym beczkę
pszczelego wosku i kręciła je sama. Tylko czy to się kupuje na beczki,
czy może pomyliłam z winem? A nowe świece mają kolor jak mech... On
zawsze oprze się jesieni, jest cudnie zielony, soczysty. Dawniej robiłam
z niego mięciutkie dywany w leśnych domkach. Czasem docierają gdzieś z
zakamarków pamięci ślady zapachu mokrych gałęzi i ziemi, wymiatanych przy sprzątaniu "domków". No tak, okazuje się, że dekorowaniem mieszkań
interesowałam się już ponad 20 lat temu :)
Jako ilustracja jesiennego nastroju - zdjęcia z Zakładników sesji poślubnej :)
P.S. Powakacyjne postanowienie kulinarne działa! Dzisiaj po raz pierwszy zrobiłam sama knedle. Wyszły boskie.
Marta
Jej, takie prawdziwe knedle, gdzie się robi właściwie jednego knedla, a potem kroi na plastry? :))
OdpowiedzUsuńUśmiałam się - znowu! - u Ciebie, bardzo lubię czytać Twoje posty :)).
Zielona nie jest taka zła, próbowałaś z miodem? :) Myślę, że na dobrotę nigdy nie jest za późno ;).
Zdjęcia poślubne cudowne :)))
Zaciekawiły mnie te domki leśne, masz może jakieś zdjęcia? Widziałam chyba na pinterest takie cuda, które ludzie robią umieszczając w większych doniczkach kawałki mniejszych, do tego mech właśnie, jakieś drobne roślinki, piękne to :).
A jeszcze mi się przypomniało, że chyba we Włoszech (ale ręki uciąć za to nie dam), robią takie domeczki z dużych, okrągłych dachówek :). Jak tylko się wygrzebiemy z przeziębień itp. to może coś z córcią zrobimy, dzieki za inspirację :).
Pozdrawiam cieplutko :)***
knedle były takie tradycyjne - czyli każda śliwka owinięta ciastem, a o takich krojonych w plastry to nigdy nie słyszałam. A domki - to takie domki w lesie, gdzie jako dziecko bawiłam się z siostra i koleżankami. Wtedy właśnie zrywałyśmy mech ze zwalonych pni i układałyśmy na ziemi jako dywany, wyrywałyśmy kępki traw i to robiło za kwiaty doniczkowe, no i było jeszcze wiele innych sposób ozdabiania domku. A te , o których Ty wspominasz. to pewnie takie małe dzieła sztuki są :) Jak coś zdziałacie z córką to koniecznie pokaz u siebie! :)
OdpowiedzUsuń