30 paź 2014

Zupa dyniowa z jabłkiem i smażonym boczkiem

Długo dojrzewałam do tej zupy. Mogę nawet pokusić się o stwierdzenie, że zabierałam się do niej jak pies do jeża.... Pierwsza dynia - bez owijania w bawełnę - po prostu zgniła... Aż wstyd się przyznawać do takiego marnotrawstwa. Skruszona, obchodziłam dynie szerokim łukiem, wręcz trzymałam się od nich z daleka. Co z tego, że kusiły swoją niewątpliwą urodą i czarem i obiecywały robić za ekonomiczną i modną dekorację mieszkania. Może, gdybym natknęła się gdzieś na  prześliczne baby boo, dałabym się złamać. Ale nasza pospolita piżmowa - nie miała z moją silną wolą żadnych szans... Aż do poniedziałku. W ostatnim tygodniu, w którym dynie odzierane są z czci i godności,w którym ostrymi nożami wycina się im szkaradne pyski, w którym robią za płonące świecą groteskowe potwory, postanowiłam oddać im należny szacunek. I tak jak przystało - wrzucić jedną do garnka :) Moim garnkowym męczennikiem została ciemnopomarańczowa hokkaido, która po trudach i znojach przypiekania na prawie-żywym ogniu, przemieniła się w aromatyczną i pachnącą pulpę.


27 paź 2014

Jak zarobić pierwszy milion?

Jak zarobić pierwszy milion, a potem kolejne? Och, gdybym umiała odpowiedzieć na to pytanie nie tylko Wam, ale sobie samej, zapewniam, że teraz nie siedziałabym tyłkiem na mojej kanapie, ale na obłędnie białym i cieplutkim piasku, z drinkiem z palemką  w ręce . Albo jeszcze lepiej - popijając świeżutką wodę z kokosa. W końcu mózg,  który opracuje tajny plan podbicia liczby zer na koncie, zasługuje na wszystko co najlepsze.  Winien być zatem stymulowany najpiękniejszymi widokami świata i odżywiany tylko przez super food. Gdybym wiedziała, że goji, acai i inne amazońskie zielska przetransformują mnie w rekina biznesu i geniusza finansjery - jadłabym to  jak ptaki wszelkiej maści ziarna  zimą :) No nic, po humorystycznym wstępie, który ostatecznie nic nowego nie wnosi w wiedzę pt "Jak zarobić pierwszy milion ", przejdźmy do sedna...


24 paź 2014

Czekoladowe muffiny z wiśniami amarena

Zawiało zimnem z północy i postraszyło przymrozkiem. Niespodziewanie łaskawa, słoneczna jesień pokazała nam język i dała pstryczka w nos. Żarty się skończyły, zaczął się zaś chimeryczny okres w roku, w którym zabawy w ciepło-zimno są na porządku dziennym, wiatr hula w kominach i pod podszewkami kurtek i nawet  psy nie chcą  wyściubić nosa z domu. Głowę zalewają fale jesiennych rozmyślań i refleksji.  Bywa trochę nostalgicznie, bywa też wesoło... Jak widzicie jestem uzbrojona w porządne notesy, więc rozmyślania nie są mi straszne:) Kawiarnie szturmują zakochani. Grzeją dłonie gorącymi kubkami herbaty, przesiadują godzinami, obserwując wzory z kropel deszczu na szybach. Wszyscy wokół szukają przytulności - w mieszkaniach, w ubraniach, w wielkich filiżankach kawy z puszystą pianką z mleka. W dotyku bliskich osób i w uśmiechach dzieci . A ci bardziej tchórzliwi zwiewają gdzie pieprz rośnie, albo trochę bliżej np.na Kanary. Jak to mówią - każdy orze jak może. Cóż, nie mam szans teleportować się gdzieś bardziej na południe...  Muszę dzielnie stawiać czoła północnym wiatrom, deszczom, mgłom i innym tego typu cholerstwom. Zatem opatulam się szalem po same uszy, w pogotowiu mam już czapkę, nie zawaham się użyć rękawiczek. A dziś upiekłam muffiny, żeby - no wiecie... trochę  dogrzać piekarnikiem  mieszkanie ;)



22 paź 2014

Perełkowy kołnierzyk - naszyjnik DIY

Tańcowała igła z nitką przez kilka godzin... Wywijały ogniste  rumby i szalone fokstroty, prowadzone moimi rękoma... Cała ta "operacja" przebiegła dosyć sprawnie, a dzisiaj zaprezentuję Wam jej efekt - perełkowy naszyjnik w formie "kołnierzyka", który zawiązywany jest za pomocą rypsowej tasiemki. Od a do z wykonany przeze mnie! Nie próżnuję na tym moim blogowym urlopie i przygotowuję jeszcze kilka innych projektów  dodatków. Zatem zapraszam do zapoznania się z instrukcją wykonani perłowego naszyjnika - kołnierzyka.  



15 paź 2014

#TROPY

Zmysł smaku to zdecydowanie boska inwencja. Wszak jednym z grzechów głównych jest nieumiarkowanie w jedzeniu i w piciu - zatem w ten sposób postanowiono wodzić nas na pokuszenie. Chyba każdy zna siłę przyciągania kolejnej pajdki świeżego chleba z masłem... Może nawet kiedyś zdarzyło się mu kupić świeżutki  bochenek na kolację dla całej rodziny, a po kilku takich pajdkach okazało się, że chleba tak jakby już nie ma... Można wtedy próbować udowadniać, że się zdematerializował, albo ukradł go głodny sąsiad,  ale trzeba jeszcze znaleźć jakąś wymówkę dla masła :) Jesienią i zimą trochę częściej myślę o jedzeniu. Nie wiem czemu, ale przyjemność w chłodne dni kojarzy mi się np. z pieczonymi jabłkami pełnymi bakalii i miodu, albo z parującym talerzem pysznej zupy. 
Pourlopowe postanowienie o przygotowywaniu raz w tygodniu zupełnie nowej dla mnie potrawy otworzyło mi oczy! Oczy na jedzenie! Nie to, żebym wcześniej była jakimś wybrednym niejadkiem, nadtalerzową marudą, wiecznie  niedojadającą panną. W całym swoim życiu miałam do czynienia z dobrze gotującymi osobami a kulinarnie najgorszym okresem był zdecydowanie czas studiów ( jajecznica w ramach ciepłego posiłku itp.). Szukając jednak pomysłów na nowe potrawy najczęściej sięgam jednak do internetu. I tam bezkarnie karmię swoje oczy! Nasycam się wspaniałymi wypiekami, parującymi talerzami pełnymi orientalnych dań, albo wirtualnie sączę sobie zdrowe smoothie i podjadam warzywka w słupkach. Jedno się nie zmienia: czy to wirtualnie czy w realu - szerokim łukiem omijam podroby, bo z nimi mi zdecydowanie nie w smak. W sieci kulinarnych inspiracji jest bez liku, co chwilę można się natknąć na kolejny smakowity blog, a kucharze w dzisiejszych czasach to seksowni blondyni zachęcający do eksperymentowania przy garnkach. Dla tych, którzy znajdują przyjemność w gotowaniu, przygotowałam dzisiaj kilka stron, na które warto zajrzeć szukając nowych pomysłów na rozwijanie kulinarnych talentów ( albo bardziej przyziemnie: na szybkie zapełnienie kilku głodnych brzuchów). 


11 paź 2014

Halo, halo, jestem!

Postanowiłam gdzieś się wyrwać, a tu jest dziś tak pięknie... Dałabym się nabrać, że to maj! Słońce zalewa każdy kąt mojego mieszkania, wciska się w szpary, obnaża kurz, dręczy kolonie roztoczy. A ja mam to w nosie! Kto by się przejmował drobnymi niedoskonałościami, kiedy świat przychyla nam nieba?  Wystarczy spojrzeć za okno. Październik jest cudny w tym roku. Nawet najbrzydsze ulice miast przyozdabia w kolorowe liście i czerwone koraliki krzewinek i drzew. A ja od zawsze uwielbiałam szarości miksowane płomiennymi barwami. Rudowłose dziewczyny mają ostrą konkurencję w parkach i lasach -  korony drzew płoną! I żadne loreale nie podrobią tych ekstrawaganckich czupryn. Muszę przyznać jednak, że zabawy w ciepło-zimno, które serwuje nam i tak mało kapryśna Pani Jesień, momentami niekorzystnie na mnie wpływają, wywołując nieżyt. Na szczęście tylko nosa, reszta mnie żyje i ma się całkiem dobrze. Trochę zaś gorzej z moim laptopem. Biedaczek (prawie) dokonał żywota, jednak diagnoza wykazała, że tli się w nim jeszcze trochę życia. Więc zamiast ronić nad nim gorzkie łzy, muszę tylko słono zabulić... Ni jedno, ni drugie mi nie w smak...  Gwiazdy, horoskop i Pan Serwisant przepowiadają, że ten stan może jeszcze trochę potrwać... Zatem już wiecie dlaczego mój wrześniowy wirtualny słowotok przeszedł w październikowe wirtualne " cicho jak makiem zasiał". Ok, przyznaję, być może dopadło mnie też malutkie, blogowe wypalenie, taki delikatny burn out. Czytałam ostatnio o tym w NY Times, a wiadomo, że każda moda przychodzi do nas z zachodu :) Puszczam do Was oko, kradnę zdjęcie z Pinteresta i pędzę do Krakowa, na weekendową terapię blogowego wypalenia :)