30 lip 2015

Witajcie po urlopie

Znowu okazałam się leniwą redaktorką i zamknęłam swój wirtualny przybytek na cztery spusty.Wiatr mi tu hula w statystykach,  że aż huczy. Mam co chciałam.

Ale warto było. Tydzień bez internetu to w dzisiejszych czasach brzmi wręcz nieprawdopodobnie. Tak się jednak stało, pół na pół z wyboru, pół na pół z konieczności. Kilka razy udało się gdzieś złapać wi-fi więc wrzuciłam jakieś zdjęcie na fb czy instagram. Poza tymi nielicznymi wyjątkami wirtualnie byłam odcięta od świata. I od bloga też.

Wróciłam pełna energii na drugą część urlopu. Część pierwsza była wspaniała. Mam wielką ochotę podzielić się tu  z Wami swoimi wrażeniami i zdjęciami, zatem najbliższe dni na blogu pewnie będą  właśnie o tym. Dzisiaj mało słów - więcej obrazów. Jakoś  mi się klawiatura z palcami niezbyt dobrze koordynuje  po tej dłuższej przerwie a ułożenie tych kilku zdań zajęło mi grubo ponad godzinę :)














Marta

17 lip 2015

#TROPY


emmajunedesigns.co.uk



Piszę do was z mojej czarnej kanapy ulokowanej w salonie. Niby nic się nie zmieniło, niby wszystko po staremu. Zaświadczam wam jednak, że nie. Zmieniło się wiele.  Piszę do was bowiem z czarnej kanapy i  z urlopu :) Nawet wam  nie wspomnę ile mam tego urlopu bo was zazdrość ukąsi niczym wredny komar ;)

Jeszcze strzępy spraw z pracy trzymają się mnie jak niewidzialne pyłki na połach marynarki. Jeszcze okruchy wrażeń z dzisiejszego dnia gdzieś tam przelatują mi przez głowę. Jakaś myśl niewygodnie uwiera jak piasek w bucie.  Ale to już tylko kwestia czasu - minut, może godziny i cała ja - fizycznie i duchowo wejdzie w upragniony i wyczekiwany stan. Stan  totalnie obezwładniającego, przenikającego wszystkie komórki ciała relaksu.  Kieliszek schłodzonego białego wina z pewnością mi w tym pomoże, czego i Wam życzę z okazji cudownego, upalnego do granic możliwości piątku.

A ode mnie świeżutkie tropy

Gdybyście mieli otworzyć tylko jeden linków ze wszystkich dzisiejszych - wybierzcie ten.  Poruszające i takie prawdziwe.

A teraz lżejszy kaliber :) Jak wypowiadać nazwy wielkich domów mody. Kurczę, i tak niektórych dalej nie ogarniam. 

Ludzie takie ładne projekty tworzą i dzielą się  tym z  innymi. Dobrzy ludzie :) Plakat do wydrukowania - mr. Moon

Niedawno odświeżyłam trochę wygląd bloga. Dla tych, którym też coś takiego chodzi po głowie - mnóstwo świetnych darmowych szablonów tutaj.

Po tym tekście być może pójdziecie na spacer z nożykiem i zwojem drutu w torebce... Jak profesjonalnie upleść  wianek  - podpowiada Kukbuk.

Ta kobieta farbuje tkaniny np. w owocach i szyje z nich takie cuda.

100 lat męskiej mody w 3 minuty. W któryś z poprzednich tropów była wersja damska.

Rysunki 100 najsłynniejszych sukien ślubnych.

Dla wkręconych w DIY - projekty mebli do samodzielnego wykonania.

Świetna kampania społeczna podana w zabawny sposób.

Sprawdzajcie ile z tej listy już przeczytaliście.

A na koniec taka ciekawostka - książko-hotel z Tokio .

Co ciekawego było u mnie od ostatnich tropów?

W jakim stylu pakujesz się na wakacje

I moje  niedyskretne pytanie o foodgasmy

Ściskam!

Marta 



15 lip 2015

W jakim stylu pakujesz się na wakacje ?





Widzisz to? Na łóżku leży zawartość Twojej szafy.

W wariancie optymistycznym - w postaci równiutko ułożonych, przemyślanych pod względem zawartości stosików, uwzględniających prognozę pogody  z tefałenu wraz z  marginesem  błędu.  Bikini skąpe lub zabudowane - w zależności od kroju majtek zalecanych do kształtu figury (zanim Triny i Susanah weszły na rynek funkcjonował podział na jabłko i gruszkę, jednak te "owocowe" czasy bezpowrotnie minęły - obecnie po świecie chodzą jeszcze  np. kobiety-stożki czy kobiety-kolumny). Dalej - dwie góry - trzy doły lub na odwrót. Coś na tak zwany długi rękaw  i rzecz jasna na długą nogawkę. Dla pakujących się bezdzietnych (lub tych   co wyjeżdżają   z babcią)  - coś odpowiedniego  na szaleństwo do białego rana, jednak wciąż w duchu wakacyjnego luzu czyli bez przesady.

W wariancie pesymistycznym - w postaci jednego wielkiego kopca z ciuchów  piętrzącego się  pod sam sufit. Jakby ktoś pod nimi zakopał metr ziemniaków na zimę. A w tymże kopcu różne dawno  zapomniane skarby. Asortyment uwzględniający nie tylko prognozę pogody z tefałenu wraz z marginesem błędu, ale również szybko postępujące zmiany klimatu. Wełniane skarpety, wełniane swetry, kominy i szale, tak zwana przejściówka na wiosnę i jesień i tak dalej.  Do tego  biała bluzka z matury, zmultiplikowany mityczny   "tiszert po domu", spodnie dzwony sprzed dekady i wiele innych rzeczy okraszonych sentymentem a bywa że i plamą.  W tym wszystkim  ani widu ani słychu po bikini i po majtkach - już nieważne czy tych  skąpych czy zabudowanych.

Chciałoby się napisać, że to prehistoria, jednak jeszcze trochę  pamiętam takie czasy. Wariant numer dwa. Zanim nie wyniosłam tony ubrań do kontenerów PCK, zanim nie przetrzebiłam okazałych zbiorów upchanych w szafie, tonęłam na okoliczność pakowania. Nie tylko tego związanego z wakacyjnym wyjazdem, lecz z każdym innym także.  W przypływie sił i optymizmu wywalam wszystko na środek pokoju  i niczym nurek - rzucałam się w odmęty tej ubraniowej toni. Zwykle schodziło mi mniej więcej do północy - po wstępnym rozeznaniu w tymże bogatym arsenale  trzeba było  jeszcze wytypować te dwie góry i trzy doły.


Cieszy mnie, że to już za mną.  Odkąd pozbyłam się niepotrzebnych rzeczy pakowanie stało się prostsze i przyjemniejsze. Pewną pułapkę stanowi   fakt, że wyjeżdżamy na urlop własnym samochodem. Pojemny bagażnik kusi. Jednak w tym roku postanowiłam nie popełniać zeszłorocznego błędu i nie wywozić ze sobą połowy domu tylko dlatego, że jest miejsce.

Czy jest tu ktoś wyjeżdżający na urlop własnym  samochodem ? Jeżeli tak - czy znany jest mu ten syndrom przepakowywania mieszkania do auta?

Trzeba mocno trenować silną wolę mniej więcej  miesiąc przed wyjazdem, by myśl "to jeszcze się może przydać" nie zakiełkowała razy tysiąc podczas pakowania. A jak kiełkuje-  to szybko jej ukręcić łepek, zdusić ją w zarodku,  by nie przemieszczać się po świecie niczym w cygańskim taborze .

Szkoda koni - nawet tych mechanicznych.



p.s. Jako ilustracje moich dzisiejszych wywodów zamieszczam zdjęcia z tegorocznej kampanii toreb podróżnych LV.  Stylowe jak te torby. 



Marta





13 lip 2015

Jak często miewasz foodgasmy?





W oparciu o temat seksu swojego blogerskiego fejmu raczej nie zbuduję. Postanowiłam jednak i ja liznąć troszkę tegoż tematu - tak frywolnie przy wakacjach -  i napisać o rozkoszach podniebienia zwanych ostatnio  foodgasmem. Prekursorką tego tematu w kulturze masowej musiała być chyba angielska ciemnowłosa bogini telewizyjna -  Nigella. Wzdychająca, mlaszcząca, ta która nie bała się sparzyć  paluchów w jeszcze ciepłych sufletach. Zamiast grzać miejsce pod kołdrą u boku bogatego męża, ona wolała  nocne piesze wycieczki w stronę lodówki. Cóż, późniejsze historie  z tegoż pana udziałem nie pozostawiały wątpliwości dla jej wyborów.

Wróćmy jednak do foodgasmów. To temat dobry dla każdego. W końcu z seksem bywa tak, że  nie zawsze jest z kim lub jest gdzie , a jeść ostatecznie każdy musi.  Więc i dla singlów i dla białych małżeństw, dla zbyt młodych i dla zbyt starych na "te" sprawy, dla tych co spełnieni  także - wszak mogą zechcieć  poszukiwać nowych wrażeń. W tym temacie ciała upaćkane bitą śmietaną i mleczną czekoladą zupełnie do mnie nie przemawiają. Zdecydowanie wolę subtelniejsze formy wyrazu. Ot, powiedzmy taki sutek w cukrze ;)

Zasadnicze pytanie ( w sumie to trochę wścibskie)  brzmi zatem - czy mieliście ostatnio foodgasmy? Dajmy na to ja - ostatnio regularnie przy przaśnym młodym ziemniaku serwowanym  z jajem sadzonym i kalafiorem. Tak zwyczajnie - danie za 4.5 na łeb a tyle przyjemności.  Wspominałam również niedawno o kilku potrawach przy których mam ochotę  wylizywać  talerze - zdecydowanie mogłabym je podpiąć pod opisywane tu dzisiaj  doświadczenie. 

Na fali dzielenia się planami wakacyjnymi  postanowiłam przekroczy swoją strefę komfortu -  tego kulinarnego - i spróbować jakże osławionych frutti di mare. Wybiorę jakąś dziwną kreaturę  i postaram się ją pogryźć  ( obiecuję również przełknąć), mając wielką nadzieję na doświadczenie prawdziwego fruttidimarefoodgasmu. Nie żebym była zupełnie zielona w tym temacie. Raz jeden, we włoskiej restauracji w Katowicach miałam kontakt z jedną z macek ośmiornicy, odkrojoną z Tomkowego talerza. Gumiaste to było jak diabli, wymagało prawdziwej gimnastyki szczęki  i nie miało kompletnie nic wspólnego z rozkoszami podniebienia. A przecież jak świat długi i szeroki te morskie żyjątka uznawane są za  fantastyczne afrodyzjaki. Oby przynajmniej w sprawach rozkoszy pozostałych części  ciała lepiej się sprawdzały. 

Czy jest tu jakiś Czytelnik,  który mógłby doradzić  przyszłej degustatorce jakiegoś zjadliwego  morskiego cudaka? 

Będę wdzięczna za wszystkie rekomendacje, gdyż ja nawet z krewetkami nie jestem za pan brat.

Tak to bywa z seksem. Kultura przemyca go wszędzie. Są fodgasmy jest i foodporn. Taki czekoladowy  torcik naleśnikowy  jak ten wyżej łapie się na obydwie kategorie :)

Marta

12 lip 2015

Sposób na niedzielę






Sposobów na niedzielę jest bez liku. Jedni w tym dniu zwalniają wewnętrzne obroty - jak już nie mogą wieść tak pożądanego współcześnie slow life -  nastawiają się na celebrowanie slow day - tak przy niedzieli. Baraszkują dosyć długo w świeżutko zmienionej w sobotę pościeli. Przeciągają się, przewracając z boku na bok, przytulają do ukochanego ciała leżącego obok ( o ile to ciało obok również funkcjonuje w rytmie slow day i tkwi jeszcze w łożu), albo się do nikogo nie przytulają. I tak im dobrze. Potem pachnąca kawowo kawa, może zgodnie z filozofią 5 przemian, może i nie. Śniadanie, najlepiej instafotogeniczne, co sama ostatnio praktykuję i wcale nie potępiam. Potem laptopik lub jakiś inny bardziej cud techniki, wertowanie internetów w akompaniamencie śpiewu ptaków, lub wertowanie książki, odpuszczanie tego co można odpuścić... Drudzy wchodzą na wysokie obroty. Od 5-6 na nogach, poranna przebieżka albo i coś większego w okolicznym parku lub lesie. Szybki prysznic, ogarnianie rzeczywistości nieogarniętej przez cały tydzien - pustki w lodówce, pełni w koszu na pranie. Ogarnianie telefonów, e-maili, chciałoby się napisać listów tradycyjnych, ale to są zbyt slow jak na współczesne standardy.  A potem wir spotkań towarzyskich.  Niektórzy funkcjonują przy niedzieli w trybie mieszanym. Uwarzą rosół, praktykując przy tym uważność, a przy rosole jest pole do popisu bo to najbardziej slow zupa jaką mam w wyobraźni. Przy kotletach zwiększą na chwilę obroty, energicznie machając tłuczkiem. No chyba że pójdą w stronę lipcowego chłodnika i odpuszczą sobie drugie danie,  mimo niedzieli.

Gdybyście dzisiaj wyczerpali  już swoje pomysły na ten dzień ( w co mimo wszystko wątpię),  gdyby przejadły się wam rowerowe wycieczki, piesze eskapady, spotkania towarzyskie przy grillu, wypoczywanie na łonie ogródka działkowego, parku, ugoru, skweru lub w najgorszym przypadku - balkonu.   Jakbyście nie wiedzieli gdzie mają was dziś nogi ponieść, gdzie znaleźć trochę cienia lub dach nad głową ( na okoliczność szybko zmieniającej się pogody)- rekomenduję wam Galerię Szyb Wilson. Tak, to w Katowicach - kieruję zatem moją rekomendację do czytelników ze Śląska i okolic, pokusiłam się jednak o przydługi wstęp dla reszty świata :) 

Do połowy sierpnia trwa tam wystawa prac w ramach Art Naif Festiwal. A dzisiaj na Nikiszowcu jest jarmark związany z festiwalem. Ja na wystawę wybrałam się 2 tygodnie temu i to był miło spędzony czas. Sama galeria zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie, prace wyeksponowane są w pięknym, prostym wnętrzu, a zwisające z sufitu żarówki na długich kablach muszą świetnie wyglądać wieczorem. 

Taki miałam sposób na niedzielę 2 tygodnie temu, a dzisiaj się pomyśli :)

A Wy, co lubicie robić w niedziele? W który tryb  wchodzicie częściej? 

pozdrawiam wszystkich

Marta 


8 lip 2015

Moje plany i cele na to lato





Lato się rozkręciło - i zakręciło mi w głowie :) Mniej jem, mniej śpię, a i tak czuję się  bardziej wypoczęta, opaliłam też  trochę nogi :)  Charakterek mi łagodnieje, a słońce mnie rozleniwia i mobilizuje zarazem. Też tak macie? Najpierw wygrzewam się niczym jakiś  kot na piecu i kompletnie nic mi się nie chce - by potem z tą całą masą słonecznej energii skumulowanej we mnie działać na dużych obrotach do północy.Od 3 dni obroty ciut mniejsze - zachorzałam... Tak przy lecie, ehhh :)

Zainspirowana kilkoma ulubionymi autorkami blogów  ( tak- czytam głównie kobiety), które dzieliły się ostatnio swoimi letnimi planami, postanowiłam podzielić się też swoimi. Może kogoś zainspirują, może staną się dla mnie publicznym zobowiązaniem... I tak po prostu  - fajne pomysły mam na to lato to się dzielę :)  

Zamierzam przeczytać "Szczygła" bo to  ponoć świetna powieść.

Chcę obejrzeć " Miasteczko Twin Peaks" - tym razem z odpowiedniej, dorosłej perspektywy i nie przez szparę w drzwiach. Ale słowo honoru, że się trochę boję :)

Chcę najeść się świeżutkich fig - i mieć ich wreszcie po dziurki w nosie.

Spędzić noc w schronisku nad Morskim  Okiem i...

Wejść na  Rysy - pisałam o tym już tutaj.

Upiec ciasto drożdżowe z borówkami - jeszcze nigdy nie piekłam.

Ruszyć rowerem w długą trasę - idealnie byłoby z 2-3 noclegami, ale może to będą jednodniówki z  wieczornymi powrotami do domu ( tu do rodzinnego).  Jeszcze  nie wiem czy to będą Bieszczady jak 2 lata temu, czy bardziej  okolice Gór Słonnych i Przemyśla. No, tak kolokwialnie,  chcę sobie dać w dupę na rowerze :) 

Zrobić zdjęcia pięknej cerkwi w Uluczu, skąd pochodzę. Nie mamy w domu chyba ani jednego. 

Zobaczyć Dom Julii w Weronie.

Obfotografować jakiś piękny włoski targ pełen owoców i warzyw. 
Zjeść jakiś dziwnie wyglądający owoc morza- to jest moje wychodzenie z przesławnej strefy komfortu

Zapalić ognisko. I upiec kiełbasę na patyku. 

Iść na całonocną imprezę na Kazimierz.

Namalować obraz dla przyjaciół.  

I spróbować akwareli. Podobają mi się niesamowicie akwarelowe obrazy.   

Przebiec 10 km.

Umyć okna przed zimą  (tak, to jest  mój przypadek ).

Dodać ikonkę instagrama na bloga ( ach, znając mnie to zejdzie mi do jesieni:) )

No i wreszcie zostać słynną blogerką i zaznać fejmu  ( tu puuuuszczam wirtualnie oko ) :)



Kto ma jakiś punkt zbieżny z moim, no kto?  Bardzo jestem ciekawa Waszych planów.


Czasu mamy co niemiara, a przynajmniej do 22 września :)


pozdrowienia ślę :)

Marta 








 

6 lip 2015

Jak przetrwać upały






Południowcy mają to we krwi. Trwają w upałach z godnością  i nienaruszonym wizerunkiem.  Gniotą lniane sukienki i marynarki z wdziękiem, tylko tyle ile trzeba by len wyglądał jeszcze lepiej niż spod żelazka.   Noszą wypielęgnowane stopy w lekkich skórzanych sandałkach, koronkowych espadrylach, mokasynach do filuternie podwiniętych nogawek spodni. Spryskują się  z gracją wodą termalną w aerozolu, roztaczając wokół siebie  chłodzącą mgiełkę. Podjadają tony pomidorów z bazylią, soczyste melony, pękające z dojrzałości figi i brzoskwinie. Poza tym przysługuje im niebiański wynalazek w postaci kilkugodzinnej sjesty, kiedy to można mieć wszystko na legalu w czterech literach, oddawać się relaksowi, chłodzić gdzieś pod krzakiem albo w klimatyzowanych knajpkach na lanczu. Poza tym wyjątkiem mamy wobec lata równe prawa, nikt nie zabrania nam przecież robić dobrego użytku z upału. Walczmy zatem niezmordowanie o godność i nienaruszony ( zbyt mocno) wizerunek :). Najlepiej byłoby zainstalować się gdzieś blisko mariny, nad jeziorem czy morzem. Zycie to nie są jednak wiecznie wakacje, a Śląsk to nie Mazury...

Jak przetrwać upały


Zacznijmy od porządnych okularów. Nie, nie będę namawiać Was na diory i szanele bo sama mam nosie  tylko mango. Grunt jednak, by model okularów dosyć wysoko zasłaniał oczy, zachodząc aż na brwi. Odwdzięczy się Wasze lico brakiem pionowej  zmarszczki między wspominanymi właśnie brwiami a nosem, wynikającej z częstego mrużenia oczu, no i nie będziecie w przyszłości wyglądać na wiecznie zagniewanych. O filtrach z atestem  już nawet nie wspominam,   chyba teraz wszystkie je mają? 

Filtry na skórę to nie jest moja specjalność i zdarzyło mi się chodzić z czerwonym nosem, czołem  i spieczonymi ustami. O ustach zwykle się zapomina, a naskórek tam jest bardzo delikatny. Wystarczy zwykły sztyft ochronny z filtrem za parę złotych a jest o niebo lepiej.  Głupio mi trochę, ale przyznać się muszę do niezdrowego opalania. Dla swojego usprawiedliwienia wspomnę że opalam się średnio 5-7 dni w roku,  w tym 3 już mam za sobą.  Niewiele mi  ich pozostało :). 

Polak mądry po szronie. Przed szronem zgrywa chojraka. A jakże, z ochotą i determinacją włożyłam przedwczoraj  do lodówki cały zapas  wody, delektując się po jakimś czasie zimną wprost z butelki. Ostatnio  bywało  też tak, że prawie  łeb wpychałam do tej całej machiny wentylacji, byle uszczknąć chłododajnego wiatru. Mam za swoje, katar kapie mi z nosa jak nie było za dawnych zimowych czasów, a gardo mam bolące i zdarte jak tarka. Będę pic wodę  w pokojowej  temperaturze do końca lata!

Mgiełkuję się namiętnie oliwkową ziają - taką samą jak ta tutaj. Demokratyczna jest i na każdą kieszeń, nie to co vichy i inne aveny pretendujące do miana z wyższej półki. Po ziaję sięgasz z  dyszką i paroma drobniakami  w kieszeni i  masz kojący w zapachu, chłodzący i odświeżający specyfik. Wrzuć do torebki/plecaka czy gdzie tam zwykle wrzucasz, bo warto. 

Toczymy z Tomkiem nieustanne dysputy  w temacie zamykania/nie zamykania okien w czasie upałów. Moja logika podpowiada mi żeby robić przewiew. Tomka - że przez okna i drzwi balkonowe wpuszczamy do środka żar i gorące powietrze. Bawimy się zatem w zamykanie/otwieranie. Przyznać jednak muszę, że dzisiaj poszłam za jego radą i... było chyba troszkę lepiej.

Na koniec świetna rada od Mortycji - szczególnie  ta numer jeden. Przecież już coś ględzą o niżach i ochłodzeniach...   

Jakie macie sposoby na upały?  Wanna z lodem, sorbet zamiast zupy? Piszcie, powspierajmy się razem :)



5 lip 2015

Dekoruj dom darmowymi kwiatami








Nowa letnia zależność. Co spacer to bukiet, mniejszego lub większego kalibru. Bywa że z prawdziwym rozmachem, praktycznie na pół stołu. Bywa że skromnie, tylko kilka roślinek wciśniętych w kubek lub słoik. Nie pamiętam już kiedy szłam po kwiaty do kwiaciarki. Teraz wychodzę po nie do lasu, na przydrożną łąkę lub w osiedlowe chaszcze - całe naręcza kwiatów za darmo :). Interesują mnie te nieoczywiste - rzekłby kto - istne chabazie. Ja nie ośmieliłabym się jednak przyczepić im tej niesprawiedliwej etykiety. Co innego nazwać je zgodnie z prawdą ziołami. Zatem był już krwawnik, dziurawiec ( polecam - jest taki rustykalny, pięknie ozłoci każdą przestrzeń  i długo postoi w wazonie ), teraz mam wielką chętkę na  świetlika ( niestety przegrywa z upałem  ). Dużo uroku odkrywam również w kwitnących pokrzywach. Gotują z niej zupy i wcinają  w sałatkach może zatem czas potraktować ją jak polnego kwiatka? Rym pojawił się niezamierzony, od rana  wałkujemy w domu Tour de France więc sami rozumiecie :)

Inspiracji i pomysłów jest bez liku.  Z pewnością stworzymy dużo mniej oczywiste połączenia aniżeli gerber i goździk w parze,  choć osobiście nic przeciwko nim nie mam. Posiadacze ukwieconych ogrodów mają teraz wielka frajdę - już im kwitną róże, floksy, hortensje. Ale i ci bez areałów z powodzeniem mogą ekonomicznie przyozdabiać swoje mieszkania świeżymy kwiatami -  lub szerzej - roślinami.

Lubicie polne kwiaty? Ja jestem w stanie wleźć w największe zarośla,  wdrapać się na najbardziej stromą górkę, uśpić zdrowy rozsadek i wyciszyć nerwy przed wizją kleszczy, gadów, ropuch innych takich. Wystarczy, że dojrzę gdzieś takie  cuda jak ten piękny, różowy groszek z pierwszego zdjęcia  - tak-słowo daję rósł w najprawdziwszych krzakach :)

To co, zapraszam na moje bukiety.











mroźnie pozdrawiam  w to upalne lato :)

Marta 

3 lip 2015

#TROPY





Lipiec. Nareszcie  jest upalnie :).  Pewnie większość tropi teraz jakieś ustronne, zacienione miejsca, gdzie można oddać się przyjemnej, popołudniowej sjeście, ale podchodząca niezwykle poważnie do serii TROPY blogerka Marta tropi w sieci. A przynajmniej tropiła, zanim nastały upały. 

Nie potrafię pisać na zapas, tworzyć szkiców tekstów w notatnikach czy na komputerze. Tropy to wyjątek. Ciekawe artykuły, zdjęcia i inne w tej serii zapisuję sobie regularnie, by móc się z Wami potem podzielić. Karma ponoć wraca, czyż nie ? ;) Ciekawe czy te tropy znajdą czyjeś uznanie - i ta dobra  w postaci miłego słowa - powróci do mnie niebawem w komentarzach :)


Bardzo ciekawy wpis o geocachingu. To musi być świetna zabawa. Ciekawe czy organizują też w Katowicach.

Ja ostatnio wkręciłam się w instagram ( chętni niech szukają mnie po nazwie bloga - wyżej  jedno z moich zdjęć ) a tu takie historie.

Genialnie rozwiązanie na niebezpieczne trasy, tylko pewnie baaardzo kosztowne.

Pozycje spania rozłożone na czynniki pierwsze

Ostatnio często się tu ratuję zdjęciami na bloga

Bardzo ciekawie o starej polskiej biżuterii

Uwielbiam to video :)



Opublikowane z okazji dnia Taty - słynni ojcowie i ich dzieci.

Jak zrobić genialny stołek w stylu skandynawskim

Coś dobrego dla kociarzy, w sensie miłośników kotów :)

Jeju, co za księgarnia!!!

Miłego czytania!

Marta

1 lip 2015

Jedzenie, po którym masz ochotę wylizać talerz



To nie jest mądry tekst. Ostrzegam, jeżeli liczysz na przeczytanie czegoś, co odmieni Twoje życie, natchnie Cię do działania, odwróci złą passę losu lub da jak obuchem w łeb.  W przypadku takich właśnie oczekiwań żywionych  względem tego tekstu- radzę nie klikac w "read more".  We wszytskich innych - serdecznie zparaszam :)

Zapomnijmy na chwilę o dobrych manierach. Nawet jeśli w drzewie genealogicznym zabłąkała nam się jakaś prababka hrabianka, czy inna zubożała -czy też nie - szlachcianka. Nawet jeśli savoir-vivru uczyliśmy się na ekskluzywnych warsztatach u samej Jolanty K. Nawet jeśli pod poduszką mamy cały stosik poradników o tym  jak być jak Francuzką (jakby bycie Polką było nie-ok).  Wreszcie, nawet jeśli nie wypada. Ja chcę  Was dzisiaj zapytać o jedzenie, po którym macie ochotę wylizać talerz. Dokumentnie, systematycznie, z namaszczeniem, w głośnym mlaskiem - wylizać talerz do cna. Nie uwierzę, jeśli czasem taka mala,  podstępna ochotka, taka tyci tyci pokuska,  nie uczepi się właśnie was. Że tęsknym, rozmarzanym  wzrokiem nie żegnacie czasami talerza pełnego pysznego sosiku, tak drastycznie oderwanego wam od ust i niesionego w stronę czeluści zmywarki do naczyń. Że waszych ust nie rozdziera czasami niemy krzyk na widok smakowitych okruszków wyrzucanych ot tak, bez mrugnięcia okiem. Albo fantazyjnych  przyozdobień i  dekoracji, które - nie wiedzieć czemu - chociaż jadalne, służą tylko do upiększania.   Że w restauracji, u cioci na imieninach, u kumpeli na babskiej posiadówie, u teściowej, u własnej osobistej mamy, na pikniku w parku, na zlocie foodtraków, w modnym bistro, w najprawdziwszym barze mlecznym, czy gdzie Was jeszcze kubki smakowe nie poniosą- nie macie czasem ochoty wylizać na błysk talerza. Bo ja mam, przyznaje się. Ha! Bywa nawet, że oddaję się tej pokusie. 

Wybitnie namiętnie podchodzę do dzieła na okoliczność wylizywania talerza po wszelakich pierogach z owocami. Z borówkami, z truskawkami, a nawet z jabłkiem. To, co pozostaje na talerzu, gdy wszystkie soki, omasty, cukry i śmietany ( lub jogurty - u tych z silnym charakterem) wymieszają się razem tworząc słodki sos, to czysta ambrozja. Kto nie lizał ten nie wie.  Cała reszta po prostu musi przyznać mi rację. Toż to czyste barbarzyństwo, wręcz  marnotrawstwo - oddać taki talerz do umycia. Jak rzecze Makłowicz - tyle tam tego dobra, że koniecznie należy to wykorzystać, angażując w to własny nos i język. Tu nie mogłabym nie wspomnieć o knedlach ze śliwkami, serwowanymi w podobny sposób.   Nie inaczej ma się sprawa w przypadku placków ziemniaczanych z pysznym gulaszem, udekorowanych - a jakże - odrobiną śmietany
( zdaje mi się, że atrakcyjność talerza wzrasta dla mnie wraz z pojawieniem się na potrawie  kleksu śmietany...). Jednak nie -  podduszana, młoda kapustka serwowaną z mięciutką pieczenią lub sadzonym jajkiem, młode ziemniaczki podawane ze zezłoconą cebulką i kwaśnym mlekiem, makaron z sosem pomidorowo-bakłażanowym, domowe pesto. Trochę się tego uzbierało :) 

Na koniec zacytuję pewną dziewczynkę - to z czasów gdy pracowałam jeszcze w świetlicy. Po nader wykwintnym podwieczorku składającym się z kawałka babki typu dankejk i owocowego koktajlu, mała rzekła " prose pani to jest pysne". Jak jest pysne to trzeba celebrować do końca. I basta :)

Marta