29 gru 2014

Plany, zamierzenia i życzenia dla Was na Nowy 2015 Rok

Nastały dni wirtualnej ciszy, nie mające jednak wiele wspólnego z wewnętrznym wyciszeniem. Wręcz przeciwnie - święta minęły mi w gwarnej i wesołej atmosferze, a na horyzoncie już tuż tuż sylwestrowe, mam nadzieję całonocne szaleństwo. Głowa zajęła się nadprodukcją planów na nowy rok. W spisie treści znalazłyby się i te dotyczące zdrowego odżywiania się i nauki języków obcych, czy wymarzonych podroży. Zdrowy rozsądek czuwa jednak nad wszystkim i doradza, aby po prostu cieszyć się życiem ( czyli jak zwykle) i robić swoje. Z ustaleniem - rzecz jasna - kilku priorytetów. A te lokują się w myślach już od dłuższego czasu. Zatem, mam w planach na przyszły rok co najmniej dwie wyprawy w Tatry - bardzo chcę wejść po raz pierwszy  na Rysy oraz wczesną wiosną zobaczyć hale pełne krokusów. Poza tym koniecznie chciałabym powtórzyć rowerową wyprawę w Bieszczady, która była wspaniałą przygodą i okazją do sprawdzenia własnych sił i determinacji w 2013 roku. Ostatni z planów, dosyć odległy w czasie - wymagający jednak wcześniejszych przygotowań - to udział w ogólnopolskim dyktandzie, organizowanym prawie co roku w katowickim Spodku. W tym roku zbyt późno wysłałam swoje zgłoszenie i nie było już wolnych miejsc, ale w przyszłym będę miała to na uwadze odpowiednio wcześnie. Czy coś jeszcze? Zdecydowanie tak! Niedługo minie rok jak narodziło się moje Zakładnikowe dzieciątko i chyba najwyższa pora dać mu trochę więcej uwagi, wprowadzić jakieś zmiany, coś ulepszyć. W głowie dudni mi pytanie, czy dam sobie z tym radę sama oraz jak się za to zabrać...

http://www.vtwonen.nl/

19 gru 2014

Jak skutecznie stawiać sobie cele

A może - zamiast o tej wrednej wadze i o tłuszczyku na boczkach - pomyśl, że tu chodzi o Twoje zdrowie...

Plany,  manifesty zmian i wielkich kroków  do przodu, całoroczne rozliczenia i punktowania siebie za kolejne pozycje skreślone z tych wszystkich "wish-list" i innych "to-do". Decyzje, czy odhaczamy, czy może od -ptaszkujemy? A może jednak stary, dobry iksik najlepiej się sprawdzi w tym całym podsumowaniu - co wyszło a co nie wyszło z tych noworocznych planów i postanowień. Noworocznych - ubiegłorocznych...   Bierzemy rok pod lupę, bierzemy też siebie. Przecież w styczniu było jeszcze tyyyyle czasu, a potem trzask - prask i znowu pieczesz te choinkowe pierniczki i stroisz się na Sylwestra w dyżurne cekiny. Kto rok w rok ma pewne żelazne pozycje na tych swoich listach, ręka w górę. Pozycje, które trzymają się tak dobrze nie tylko ze względu na ich wagę, ale główne na naszą opieszałość w ich realizowaniu. W takim razie po co je tam wpisujemy? Po co rok w rok wałkujesz te 5 kilo, zamiast cieszyć się pełnią pełniejszego ciała? Dlaczego tak bardzo zależny Ci na konwersowaniu po włosku czy angielsku - w zamian za to możesz przecież celebrować piękną polszczyznę i zachwycać się literaturą staropolską. Czy na prawdę zależy Ci na tym by chodzić na siłownię? A może rzeźbę ramion trenujesz przy domowym sprzęcie w postaci mopa lub odkurzacza. Chcesz skończyć z tym bezsensownym przepisywaniem zeszłorocznych  postanowień  w nowe notesy i zeszyty? Poczytaj jak skutecznie  stawiać sobie cele,



http://www.onlydecolove.com/


15 gru 2014

Świąteczne rośliny doniczkowe + małe diy

Zabawne, jak człowiek zamyka się czasem w różnych dziwnych przekonaniach i zasadach... Nawet jeśli  rzecz tyczy się spraw bardzo błahych - w tym przypadku  kwiatów. I wcale nie mam tu na myśli łamania zasady, że kwiaty zdecydowanie wręczamy pąkami  do góry (a z tymi, którzy wolą, aby obserwowały czubki ich butów nie zamierzam dyskutować). Chodzi o hiacynty.  One od zawsze kojarzyły mi się z wiosną  i chmarami  pszczół i trzmieli, które w kwietniu i maju zabierają się do poważnej pracy zapylaczy. Hiacynty i Boże Narodzenie nigdy razem nie występowały w mojej wyobraźni. Hiacynty to Wielkanoc, koniec i kropka... Wszystko zmieniło się w tym roku. Czytając lub tylko oglądając rożne strony w sieci, już w listopadzie niejednokrotnie napotykałam na zdjęcia wyłaniających się z pokaźnych cebul soczyście zielonych liści. I choć na początku trochę mi nie pasowały do jesiennej aury, dosyć szybko zmieniłam zdanie. Czemuż by nie dostarczyć sobie trochę wiosennego, upajającego zapachu  w samym środku zielonej posuchy?  Tak też zrobiłam - i od kilku dni cieszę się moimi pierwszymi zimowymi hiacyntami. Przyglądam się  ich malutkim kielichom, dotykam woskowanej faktury, wciągam głęboko w nozdrza ożywczy, słodki zapach.  Ale się  cieszę , że porzuciłam te stare głupie zasady...



14 gru 2014

Jak wykorzystać dni, które pozostały do świąt... ( i konkurs)

Dni, które pozostały do świąt, można już odliczać na palcach... Wprawdzie ta arytmetyka wciąż wymaga dwóch rąk, ale ani się obejrzę a zostaną tylko wspomnienia o przedświątecznych przygotowaniach. A mój ulubiony barszczyk  - chociaż gotowany  w wielkim garze - sięgnie poziomu dna ... To zdecydowanie jeden z najsmutniejszych momentów podczas świąt :) Po ostatnim fantazjowaniu o dzikich plażach i palmach, o których pisałam kilka dni temu, dzisiaj znów wtopiłam się w świąteczny deseń. Na chwile zgubiłam w jedlinowym gąszczu tuż przed jednym z supermarketów i poudawałam, że ta "kraina" to Narnia. Poczułam się jak dziecko, buszując wśród tysięcy choinkowych ozdób i przypomniałam sobie jak dawniej robiłam "brokat" z potłuczonych bombek. Tęsknie wypatrywałam jakichkolwiek oznak śniegu, ale tylko deszcz nieubłaganie bębnił w szyby samochodu. Pewnie w ramach zimy jutro będzie gołoledź - ale zawsze  można poudawać, że to wyczekiwana świąteczna ślizgawka.



13 gru 2014

Konkurs Świąteczny!!

 

Taki czas w roku - Czas Obdarowywania... Ja również mam coś dla Was! W moim pierwszym w blogowym życiu konkursie przygotowałam to, w czym jestem dobra i co bardzo lubię robić - naszyjniki. Dodatkową niespodzianką jest to, że naszyjniki są dwa, a szczęśliwy zwycięzca bedzie mógł wybrać jeden z nich.

 

 Pierwszy: klasyczny, perełkowy naszyjnik ( szklane perełki w kilku rozmiarach i kolorach)- bardzo elegancki i kobiecy. Będzie pięknie prezentował się nie tylko z małą czarną, ale również z marynarką, prostym t-shirtem  i dżinsami. Ponadczasowy i nieśmiertelny przynajmniej od czasu Coco Chanel, która tak mocno rozsławiła taki rodzaj naszyjnika.

Drugi - długi, wiszący - z granatowym chwostem na końcu i ceramicznymi koralami.



7 gru 2014

Muffiny owsiane ze świeżą żurawiną

Skusiła mnie kolorem. We wszechobecnej szarzyźnie wszystko co wibruje czerwienią lepi mi się do rąk i chce przyjść ze mną do domu. Jabłka, granaty, a teraz żurawina. Kwaśna tak, że wykręca ryjek na boki, a ręce kieruje w stronę łychy z cukrem. Nieustępliwie i zajadle kwaśna! Postanowiłam  złamać jej  trudną naturę, przedstawiając jej  słodsze okoliczności. W ten sposób właśnie powstały pyszne muffiny owsiane ze świeżą żurawiną.  Jak się ta panna tam rozpanoszyła, mówię Wam! W pracy zespołowej jest niewątpliwą liderką, skupiającą wokół siebie pozostałe towarzystwo. Charyzmy jej nie brakuje do przewodzenia w tym  muffinowym komplecie. Płatki owsiane i żytnie, a nawet siemię lniane spuszczają trochę z tonu i zgadzają się być w cieniu tej małej żurawinki.  Ona zaś po upieczeniu uzyskuje doskonałą  równowagę w smaku, pomiędzy kwaskowatością nadmierną a miłą dla języka.  Spieszcie się zanim amatorzy dziczyzny nie przerobią jej na wytrawne konfitury - w  takiej postaci jest pyszna! 




6 gru 2014

"Migracje" Mela Koteluk - recenzja

Dorośli wcale nie muszą być tacy grzeczni by ściągnąć do siebie Mikołaja. Po osiemnastce  życie rządzi się przecież innymi prawami... To może i Mikołaj przychodzi trochę inny, taki od dorosłych... Jest wyrozumiały dla większych i mniejszych grzeszków, dla niechodzenia spać po dobranocce i jedzenia lodów na śniadanie. Przymyka oko na fanaberie, pozwala słuchać muzyki tak głośno, że aż trzeszczą ściany i oglądać horrory do 12 w nocy. Nie musimy tłumaczyć mu się z pomalowanych na czerwono paznokci ani tuszu na rzęsach. Nie wymaga od nas ubierana się jak na ludzi przystało, pozwala farbować włosy na zielono i niebiesko i wbić kolczyk w nos. Nie powie nam przecież, że tak nie wypada... Bo pociągniemy go z przekorą za brodę i jeszcze się okaże, że doklejana...



5 gru 2014

Książki kulinarne idealne na prezent

Zwykle zbyt późno rozpoczynam sklepowo-prezentowy maraton, na czym cierpią nie tylko moje nogi, ale i głowa. Siwizna  grasuje już nie tylko po moich skroniach - powoli acz sukcesywnie rozprzestrzenia się w wyższe partie obciążonej świątecznym stresem makówki. W wielkim pędzie próbuję  wtedy  upolować coś do ubrania na świąteczną wieczerzę, a w przypływie  energii nawet na Sylwestra. Miotam się między ciuchami, regałami pełnymi książek a perfumeriami - mam odciski na stopach, szum w uszach i lekko ogołocone konto :) W nozdrzach świdruje mi syntetyczny zapach jedliny i pierników, pod nosem nucę świąteczne,  popowe hiciory sprzed kilku dekad. Czuję się tym wszystkim trochę oszołomiona -na wpół radosna i podniecona, na wpół zmęczona i przesycona do granic możliwości  tym wszechobecnym trąbieniem o świętach i ciągłym  potykaniem się o panów Mikołajów... W gorączce poszukiwania prezentów, z perlistym potem na czole i ciężkimi siatami w dłoniach, możemy czasem zgubić to, co najważniejsze... Przesłanie obdarowywania ważnych dla  nas osób tym, co  bliskie ich sercom, gustom, lub zwyczajnie zapotrzebowaniu. Sama sobie funduję ten bardzo niepożądany stan rok w rok. W tym roku - wbrew tradycji - rozpocznę trochę wcześniej :) 



30 lis 2014

Przegląd świątecznych dekoracji z korków po winie

Nie-winna historia w jednym miejscu.... Zatem są tu korki po winach wypitych  zimą i jesienią - grzanych z pomarańczą i cynamonem, dosładzanych miodem. Są tu po chłodzonych  białych - serwowanych wiosną ze szparagami i truskawkami - cudnie orzeźwiających  w ciepłe, majowe popołudnia. Są wreszcie po słodkich, bogatych w smaku tokajach - przywiezionych wprost z kraju Madziarów, już dosyć późnym latem. Każdy to inna, mała historia...  Kilka dni temu poważnie naruszyłam moje pokaźne zbiory korków - obiecywały mi kreatywną zabawę, ukazując swoje dekoracyjne walory, i mamiły recyklingowymi trendami w dekorowaniu domu na święta. Poszłam w to, kto wie - może pójdę i dalej...

pinterest

29 lis 2014

Choinka z korków po winie DIY

Jeszcze dni nie da się odliczać na palcach, ale...coraz bliżej święta, coraz bliżej święta... :) Aby umilić sobie oczekiwanie na ten dobry czas w roku, postanowiłam zrobić kilka świątecznych dekoracji. Na prawdziwą choinkę jeszcze przyjdzie czas - nie ma sensu listopadowy falstart. W zamian za to już dziś pojawiła się u mnie dekoracyjna choinka z korków po winie. W końcu nie trzeba szukać wymówek, aby napić się grzanego wina - jakoś ten surowiec trzeba pozyskać, prawda? :)



                              


28 lis 2014

Kolorystyczny przewodnik na święta

Otwartym pozostawiam pytanie o to, czy iść w złoto i bordo, czy raczej w biel i srebro..  Czuję jednak w kościach, że przystrojeniu ścian, kącików i zakamarków poświęcę w tym roku więcej uwagi, niż mojej świątecznej sukience. Od sukienek bowiem stornię, ciągnie mnie zaś od jakiegoś czasu do odświętnych wianków, roziskrzonych gwiazdek, świeczek i lampionów. Co za frajda po raz pierwszy w życiu mieć całe swoje 57 metrów do świątecznego udekorowania!! Jaka radość, entuzjazm i niepohamowany wprost apetyt na te wszystkie małe popierdółki - chateczki obsypane brokatem, mikołaje z brodami za pas, renifery z czerwonymi nosami, dzwoneczki i gwiazdki... Profilaktycznie pukam się w czoło przed każdą roziskrzoną wystawą, przywołuję łamiący się głos rozsądku przy stoisku z pachnącymi świecami, sama siebie upominam, że duch świąt co coś więcej niż tylko ładnie przystrojone mieszkanie... Dualizm mej natury, tak zgrabnie ujęty w słowa "rozważna i romantyczna",  ujawnia się w nieustannym dążeniu do złotego środka. Wszak nie o to chodzi, aby w mieszkaniu - zamiast przyjemnego aromatu cynamonu, jedliny i pierniczków - unosił się podejrzany smrodzik przepalających się chińskich choinkowych lampek, rozwieszonych od podłogi aż po dach. Nikomu nie życzę takiej wątpliwej, świątecznej atmosfery. Tymczasem zbieram pomysły i energię na własnoręczne dekoracje. W pogotowiu czeka już cała masa korków i kilka szyszek,  a w weekend wyprawię się po brzozową korę i modrzewiowe gałązki...

h&m home

25 lis 2014

Jak wzbogacić dietę o witaminę C

Słońce na emigracji,  gdzieś na południu. A u nas, za friko - gęsta, biała mgła i trochę niepokojących wiatrów. Atmosfera rodem z miasteczka Twin Peaks - tajemniczo i jesiennie. Brakuje tylko czarnej wołgi, co porywa dzieci... Za kołnierz wciska się ten cholerny, mokry chłód. Bez rękawiczek już ani rusz, powoli myślę też o czapce.   W miastach pełna koncentracja energii w bazach piaskarek (przynajmniej tak powinno być), bo powoli straszą już śniegiem. W parkach wróble zbijają się w ciasne bandy - jakby chciały ułatwić robotę domorosłym ornitologom i starszym paniom o gołębich sercach - z "gołębią paszą" poupychaną po kieszeniach i siatkach. Skrzydlate towarzystwo szykuje się na nagłe pogorszenie warunków bytowania - rozpuszczone jak dziadowski bicz, długą, słoneczną jesienią.  Instynkt przetrwania pierwszych przymrozków - tak rozleniwiony tegorocznym jesiennym dogrzewaniem, musi wracać w stan gotowości. Brzuchy i uda zaczęły gromadzić zatem tę wredną kołderkę - podskórną wyściółkę, z którą kobiety walczą tuż po Nowym Roku. Wszystko to ponoć po to, by było trochę cieplej. Długaśne noce, trwające od 5 popołudniu do 7 rano, sprzyjają błogiemu spaniu... Rozpaczliwie szukam tego, co jest napakowane energią. Cytrusy o tej porze roku obiecują ekscytujące doznania smakowe - połączenie słodyczy i orzeźwienia - oraz porządną dawkę witamin. Wewnętrzne oddziały antyterrorystyczne w pogotowiu czekają na pierwszych zainfekowanych terrorystów. Potrzebują sporo siły i amunicji do zimowej walki. Ostatnio wzmożyłam dostawy witaminy C, a robię to tak...



22 lis 2014

Moje hity makijażowe za "grosze"

Poranny rytuał zdobienia twarzy kolorowymi maziugami i proszkami opanowałam prawie perfekcyjnie. Myślę, że mogłabym zająć całkiem dobre miejsce w zmaganiach na czas  w tej dziedzinie. Dla mnie to kwestia kilku minut. Algorytm działań opracowany mam jak najbardziej ekonomicznie - pod względem czasowym i pieniężnym. Odkryłam kilka naprawdę dobrych i tanich kolorowych kosmetyków i się ich trzymam. Słowo "tanie" wzbudza we mnie pewien dysonans... Zastanawiam się, czy to w ogóle brzmi dobrze, czy tak wypada..? Ale skoro tak dobrze znosi je moja twarz ( mam na myśli tanie kosmetyki) to chyba blog również je zniesie. Zatem bez zbędnych eufemizmów i ozdobników - moje makijażowe hity za niewiele złotówek. 


20 lis 2014

Cereal Magazine

Fotogeniczne bestyjki!!!! Nie stroją min i póz, nie wyginają ciała w zawodowych pozach, nie wysuwają delikatnie biodra w przód... Nikt im nie robił mejkapu, nie nakładał rozświetlacza na szczyt kości policzkowych, nie ułożył włosów  w misterne fale lub artystyczny nieład... Są piękne z natury! A gdy dodać im trochę pikanterii - choćby obficie  posypać pieprzem lub solą - wydają się być zawodowymi modelami.



18 lis 2014

Naszyjnik ze sznurka bawełnianego z kolorowymi kamieniami - DIY

Idą święta - zatem każdy pomysł na własnoręcznie przygotowany prezent jest w cenie. W końcu nic tak nie cieszy, jak jakaś drobnostka wykonana przez bliską osobę. A przynajmniej tak powinno być :) Dla niezdecydowanych, czy własnoręcznie wykonane biżuteryjne upominki mogą konkurować z tymi ze sklepów - dzisiaj przedstawiam moje ostatnie rękodzieło. Bez zbędnych słów - zapraszam do zapoznania się z tym, jak krok po kroku wykonać taki naszyjnik ze sznurka bawełnianego  z kolorowymi kamieniami

naszyjnik diy projekt


13 lis 2014

Dzikie Oczy

Wyobraź sobie, że spoglądają na Ciebie... Dzikie, tajemnicze i nieokiełznane oczy - gapią się wprost z Twojej ściany. Świdrują Twój mózg, wywołują na mentalny pojedynek, stawiają do pionu Twego wewnętrznego Tchórza lub Bohatera. Symbolizują przygodę i tajemnicę, często też dalekie lądy... może Afrykę lub amerykańskie prerie? Miejsca, w których z pewnością bardzo chciałbyś być. Te oczy przyciągają magnetycznie. Nie uznają kompromisów, wciśnięcia gdzieś w ciemny kąt, wsunięcia za szafę. Domagają się należnej im przestrzeni, najlepiej neutralnej, białej ściany. Chcą tam dominować, pokazać swoją prawdziwą naturę. Nawet jeśli w styl życia wpisane mają skubanie trawy lub listków drzew, swoim majestatem nie ustępują tym, które wolą zamoczyć zęby w ciepłej krwi. Niech nie zmyli cię ich pokora i spokój. W duszy gra im zew natury, co każe biec przed siebie, z wiatrem i pod wiatr. 


www.minted.com

11 lis 2014

Bezwstydnie wspaniały dzień...

To był bezwstydnie wspaniały dzień... Cieplutko jak we wrześniu - tylko bardziej kolorowo, wciąż złociście. Poprzez łyse konary drzew prześwitywało błękitne niebo, wiatr gonił szeleszczące liście. Dzieci w parku darły się  wniebogłosy, psiaki filuternie zaczepiały się pyszczkami... Amory z każdej strony świata! A potem była czysta rozpusta... Najlepszy burger wszech czasów ( ledwo powstrzymałam się przed wycałowaniem kucharza na oczach własnego męża). Rozkładaliśmy sos na czynniki pierwsze i do teraz nie wiem, czy było tam anchois, czy też nie? A potem, tropem niby-podrabianych-ale-dla-mnie-idealnych rogali co imię mają od Marcina, pojechaliśmy na katowicki Nikiszowiec. W cukierni nie było gdzie szpilki włożyć, ale przycupnęliśmy na murku i...to skądinąd niestandardowe jak dla nas miejsce konsumpcji nic a nic nie odebrało rogalom iście boskiego smaku... A mak był tak wilgotny, wyśmienity... Wierzcie lub nie, czysta rozpusta!

P.S. Ponownie, aby zachować odpowiednie ph tego bloga dodam, że dziś od 5 rano pękała mi głowa, a jutro rano czas do pracy... 






10 lis 2014

Szyte na miarę


Popołudnie, a teraz wieczór uszyte na miarę... Dla mnie makaroniki ( zwane też makaronami)... Dla niego nowa płyta Floydów. Pewnie nauczyłabym się teksów na pamięć w kilka dni, gdyby jeszcze te teksty tam były :) Butelka wina, może dwie... Nie musiałam lecieć do Paryża po te chwile przyjemności i szczęścia. Bo szczęście jest blisko, tuż za rogiem, a nawet na wyciągnięcie ręki. Miłego wieczoru :)

p.s. Wyszło patetycznie i ckliwie... Ot, cała moja natura :) Aby utrzymać odpowiednie ph tego bloga dodam, że po obiedzie był mega stos brudnych naczyń, a jutro malujemy pokój.






9 lis 2014

Dziewczyna w Cekinach

Dziewczyna w Cekinach musi sprostać wielu wyzwaniom... Słońce bywa jej wielkim przeciwnikiem, gdyż nie zawsze wydobywa na światło dzienne niewątpliwy urok tych plastikowych ozdóbek. Wręcz przeciwnie - może dołożyć swoje trzy grosze do opłakanego efektu " na choinkę". A każdy przecież wie, że choinka ma urok tylko w grudniu... Dress cody, pracownicze mundurki, a nawet Casual Friday będą się mocno gryzły z tymi malutkimi świecidełkami. A wszystkie eleganckie panie w idealnie dopasowanych garniturach tylko ostrzą sobie ząbki na Dziewczynę w Cekinach i nie zamierzają zostawić na niej  suchej nitki. A co dopiero suchego cekina... Choć piękne i niejednokrotnie subtelne ( szczególnie w wydaniu pastelowym) nie raz wyzwane są na pojedynek do wiejskiej remizy tudzież innego przybytku mody niskich lotów. Kojarzone bywają, wespół z czarną i czerwona koronką, z najstarszym zawodem świata. Jednak tam ubranie nie ma przecież większego znaczenia... Za to na ich korzyść działają współcześni redaktorzy pism nazywanych biblią mody i co rusz w swoich wydaniach promują ich pozycję... I choć w tej oryginalnej  Biblii o cekinach ani widu ani słychu, a apostołowie z pewnością  lubowali się w znacznie bardziej minimalistycznych szatach, weźmy to za dobry początek! Spójrzmy zatem, jak Dziewczyna w Cekinach odzyskuje wigor i dumnie podnosi głowę. Już to nogi odziane w cekinowe spodnie odzyskują żwawość, sylwetka pręży się, wygina, przybiera wyszukane pozy, czuje ducha mody. Dziewczyna w Cekinach już nie musi czekać na Sylwestra by być ubraną, a nie przebraną. Dostaje zielone światło i pędzi migotać w blasku słońca, świec, księżyca... Nieważne czy na plaży, czy w lesie, czy spacerze, szalonej imprezie, a czasem nawet w pracy. Przyświeca jej ( oczywiście poza cekinem) prosta dewiza - UMIAR. I jest pięknie!


30 paź 2014

Zupa dyniowa z jabłkiem i smażonym boczkiem

Długo dojrzewałam do tej zupy. Mogę nawet pokusić się o stwierdzenie, że zabierałam się do niej jak pies do jeża.... Pierwsza dynia - bez owijania w bawełnę - po prostu zgniła... Aż wstyd się przyznawać do takiego marnotrawstwa. Skruszona, obchodziłam dynie szerokim łukiem, wręcz trzymałam się od nich z daleka. Co z tego, że kusiły swoją niewątpliwą urodą i czarem i obiecywały robić za ekonomiczną i modną dekorację mieszkania. Może, gdybym natknęła się gdzieś na  prześliczne baby boo, dałabym się złamać. Ale nasza pospolita piżmowa - nie miała z moją silną wolą żadnych szans... Aż do poniedziałku. W ostatnim tygodniu, w którym dynie odzierane są z czci i godności,w którym ostrymi nożami wycina się im szkaradne pyski, w którym robią za płonące świecą groteskowe potwory, postanowiłam oddać im należny szacunek. I tak jak przystało - wrzucić jedną do garnka :) Moim garnkowym męczennikiem została ciemnopomarańczowa hokkaido, która po trudach i znojach przypiekania na prawie-żywym ogniu, przemieniła się w aromatyczną i pachnącą pulpę.


27 paź 2014

Jak zarobić pierwszy milion?

Jak zarobić pierwszy milion, a potem kolejne? Och, gdybym umiała odpowiedzieć na to pytanie nie tylko Wam, ale sobie samej, zapewniam, że teraz nie siedziałabym tyłkiem na mojej kanapie, ale na obłędnie białym i cieplutkim piasku, z drinkiem z palemką  w ręce . Albo jeszcze lepiej - popijając świeżutką wodę z kokosa. W końcu mózg,  który opracuje tajny plan podbicia liczby zer na koncie, zasługuje na wszystko co najlepsze.  Winien być zatem stymulowany najpiękniejszymi widokami świata i odżywiany tylko przez super food. Gdybym wiedziała, że goji, acai i inne amazońskie zielska przetransformują mnie w rekina biznesu i geniusza finansjery - jadłabym to  jak ptaki wszelkiej maści ziarna  zimą :) No nic, po humorystycznym wstępie, który ostatecznie nic nowego nie wnosi w wiedzę pt "Jak zarobić pierwszy milion ", przejdźmy do sedna...


24 paź 2014

Czekoladowe muffiny z wiśniami amarena

Zawiało zimnem z północy i postraszyło przymrozkiem. Niespodziewanie łaskawa, słoneczna jesień pokazała nam język i dała pstryczka w nos. Żarty się skończyły, zaczął się zaś chimeryczny okres w roku, w którym zabawy w ciepło-zimno są na porządku dziennym, wiatr hula w kominach i pod podszewkami kurtek i nawet  psy nie chcą  wyściubić nosa z domu. Głowę zalewają fale jesiennych rozmyślań i refleksji.  Bywa trochę nostalgicznie, bywa też wesoło... Jak widzicie jestem uzbrojona w porządne notesy, więc rozmyślania nie są mi straszne:) Kawiarnie szturmują zakochani. Grzeją dłonie gorącymi kubkami herbaty, przesiadują godzinami, obserwując wzory z kropel deszczu na szybach. Wszyscy wokół szukają przytulności - w mieszkaniach, w ubraniach, w wielkich filiżankach kawy z puszystą pianką z mleka. W dotyku bliskich osób i w uśmiechach dzieci . A ci bardziej tchórzliwi zwiewają gdzie pieprz rośnie, albo trochę bliżej np.na Kanary. Jak to mówią - każdy orze jak może. Cóż, nie mam szans teleportować się gdzieś bardziej na południe...  Muszę dzielnie stawiać czoła północnym wiatrom, deszczom, mgłom i innym tego typu cholerstwom. Zatem opatulam się szalem po same uszy, w pogotowiu mam już czapkę, nie zawaham się użyć rękawiczek. A dziś upiekłam muffiny, żeby - no wiecie... trochę  dogrzać piekarnikiem  mieszkanie ;)



22 paź 2014

Perełkowy kołnierzyk - naszyjnik DIY

Tańcowała igła z nitką przez kilka godzin... Wywijały ogniste  rumby i szalone fokstroty, prowadzone moimi rękoma... Cała ta "operacja" przebiegła dosyć sprawnie, a dzisiaj zaprezentuję Wam jej efekt - perełkowy naszyjnik w formie "kołnierzyka", który zawiązywany jest za pomocą rypsowej tasiemki. Od a do z wykonany przeze mnie! Nie próżnuję na tym moim blogowym urlopie i przygotowuję jeszcze kilka innych projektów  dodatków. Zatem zapraszam do zapoznania się z instrukcją wykonani perłowego naszyjnika - kołnierzyka.  



15 paź 2014

#TROPY

Zmysł smaku to zdecydowanie boska inwencja. Wszak jednym z grzechów głównych jest nieumiarkowanie w jedzeniu i w piciu - zatem w ten sposób postanowiono wodzić nas na pokuszenie. Chyba każdy zna siłę przyciągania kolejnej pajdki świeżego chleba z masłem... Może nawet kiedyś zdarzyło się mu kupić świeżutki  bochenek na kolację dla całej rodziny, a po kilku takich pajdkach okazało się, że chleba tak jakby już nie ma... Można wtedy próbować udowadniać, że się zdematerializował, albo ukradł go głodny sąsiad,  ale trzeba jeszcze znaleźć jakąś wymówkę dla masła :) Jesienią i zimą trochę częściej myślę o jedzeniu. Nie wiem czemu, ale przyjemność w chłodne dni kojarzy mi się np. z pieczonymi jabłkami pełnymi bakalii i miodu, albo z parującym talerzem pysznej zupy. 
Pourlopowe postanowienie o przygotowywaniu raz w tygodniu zupełnie nowej dla mnie potrawy otworzyło mi oczy! Oczy na jedzenie! Nie to, żebym wcześniej była jakimś wybrednym niejadkiem, nadtalerzową marudą, wiecznie  niedojadającą panną. W całym swoim życiu miałam do czynienia z dobrze gotującymi osobami a kulinarnie najgorszym okresem był zdecydowanie czas studiów ( jajecznica w ramach ciepłego posiłku itp.). Szukając jednak pomysłów na nowe potrawy najczęściej sięgam jednak do internetu. I tam bezkarnie karmię swoje oczy! Nasycam się wspaniałymi wypiekami, parującymi talerzami pełnymi orientalnych dań, albo wirtualnie sączę sobie zdrowe smoothie i podjadam warzywka w słupkach. Jedno się nie zmienia: czy to wirtualnie czy w realu - szerokim łukiem omijam podroby, bo z nimi mi zdecydowanie nie w smak. W sieci kulinarnych inspiracji jest bez liku, co chwilę można się natknąć na kolejny smakowity blog, a kucharze w dzisiejszych czasach to seksowni blondyni zachęcający do eksperymentowania przy garnkach. Dla tych, którzy znajdują przyjemność w gotowaniu, przygotowałam dzisiaj kilka stron, na które warto zajrzeć szukając nowych pomysłów na rozwijanie kulinarnych talentów ( albo bardziej przyziemnie: na szybkie zapełnienie kilku głodnych brzuchów). 


11 paź 2014

Halo, halo, jestem!

Postanowiłam gdzieś się wyrwać, a tu jest dziś tak pięknie... Dałabym się nabrać, że to maj! Słońce zalewa każdy kąt mojego mieszkania, wciska się w szpary, obnaża kurz, dręczy kolonie roztoczy. A ja mam to w nosie! Kto by się przejmował drobnymi niedoskonałościami, kiedy świat przychyla nam nieba?  Wystarczy spojrzeć za okno. Październik jest cudny w tym roku. Nawet najbrzydsze ulice miast przyozdabia w kolorowe liście i czerwone koraliki krzewinek i drzew. A ja od zawsze uwielbiałam szarości miksowane płomiennymi barwami. Rudowłose dziewczyny mają ostrą konkurencję w parkach i lasach -  korony drzew płoną! I żadne loreale nie podrobią tych ekstrawaganckich czupryn. Muszę przyznać jednak, że zabawy w ciepło-zimno, które serwuje nam i tak mało kapryśna Pani Jesień, momentami niekorzystnie na mnie wpływają, wywołując nieżyt. Na szczęście tylko nosa, reszta mnie żyje i ma się całkiem dobrze. Trochę zaś gorzej z moim laptopem. Biedaczek (prawie) dokonał żywota, jednak diagnoza wykazała, że tli się w nim jeszcze trochę życia. Więc zamiast ronić nad nim gorzkie łzy, muszę tylko słono zabulić... Ni jedno, ni drugie mi nie w smak...  Gwiazdy, horoskop i Pan Serwisant przepowiadają, że ten stan może jeszcze trochę potrwać... Zatem już wiecie dlaczego mój wrześniowy wirtualny słowotok przeszedł w październikowe wirtualne " cicho jak makiem zasiał". Ok, przyznaję, być może dopadło mnie też malutkie, blogowe wypalenie, taki delikatny burn out. Czytałam ostatnio o tym w NY Times, a wiadomo, że każda moda przychodzi do nas z zachodu :) Puszczam do Was oko, kradnę zdjęcie z Pinteresta i pędzę do Krakowa, na weekendową terapię blogowego wypalenia :) 




28 wrz 2014

Temple of Flora - wspaniałe ilustracje R.J. Thorntona

Swoim zwyczajem powinnam napisać wstęp, zanim przejdę do rzeczy i pokażę o co tym razem tyle hałasu. Wirtualnego hałasu rzecz jasna. Muszę jednak przyznać, że zwyczajnie odjęło mi mowę - również tą wirtualną. Wciąż wgapiam się w monitor z otwartymi ustami i łapię powietrze jak ryba poza swoim naturalnym ekosystemem. Tak- jestem zachwycona. Botaniczne ilustracje autorstwa R.J.Thorntona  z początku XIX wieku zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Idealnie wpisują się w obecne trendy - również te dekoratorskie - kiedy to retro zielniki w formie obrazów i plakatów zdobią ściany pięknych i modnych domów. Kto jednak miałby chętkę na właśnie te ilustracje ma trochę skomplikowane zadanie. Ponoć ( jak wyczytałam na stronie magazynu The Planthunter  ) osiągają one bardzo wysokie ceny wśród kolekcjonerów - oczywiście rzecz tyczy się oryginalny egzemplarzy . Za życia autor tych  roślinnych ilustracji nie zrobił z nimi wielkiej kariery, ale to co piękne i stylowe zawsze się obroni. Zawsze. Czasem trzeba tylko trochę poczekać.




25 wrz 2014

Chodźmy na orzechy!

Przyniosłam do domu kilo orzechów. W pięknych, twardych łupinach. Przyniosłam je prosto z targu - kilo za dychę. I przypomniało mi się... kiedyś to się chodziło na orzechy... Dom blisko lasu ma swoje mocne i słabe strony. Czasem nocą złowieszczo pohukuje sowa i przypomina wszystkie straszne sceny z  Miasteczka Twin Peaks -bo właśnie z tym serialem kojarzą mi się sowy ( ale może to zupełnie nietrafione skojarzenie? Nie wiem - oglądałam go przez szparę w drzwiach chyba ze 20 lat temu)...  Czasem jelenie odprawiają swoje głośne romanse prawie tuż pod drzwiami, nie kryjąc się ze swoją namiętnością... Ma jednak również milion dobrych stron, a jedną z nich jest właśnie bliskość lasu. Pamiętam te szalone poszukiwania orzechów na leszczynach nieopodal domu. Prawdziwa walka z wiatrakami wiewiórkami! Wciąż mam w pamięci jak wiele, wiele lat temu - w swoim czerwonym płaszczyku -  przetrząsałam tony liści pod leszczynami w poszukiwaniu opadniętych orzechów. I ta wielka radość i przyjemność, jak udało się jakiegoś  znaleźć. Upychałam je  do kieszeni a potem trzeba było jeszcze znaleźć dostatecznie duży i raczej płaski kamień, rozbić  i zobaczyć co jest w środku. Czy ziarenko jest duże i soczyste, czy może już zbutwiałe, zasuszone i bardzo niesmaczne... Albo jak z rodzicami i babcią pojechaliśmy trochę dalej od domu, do lasu ... Gdy rodzice zniknęli  w gęstwinie, a potem przynieśli wielką, pasiastą torbę wypełnioną orzechami. Co było potem? Nie pamiętam, ale z pewnością wielkie wieczorne łuskanie. Pamiętam pewien piękny, wrześniowy dzień kilka lat temu. To był chyba mój  ostatni cały wrzesień w domu, byłam jeszcze na studiach. Dżi wróciła do domu ze szkoły i poszłyśmy razem na górkę... Wtedy znalazłyśmy najpiękniejsze, laskowe orzechy - dorodne, wielkie, w błyszczących łupinach. Byłyśmy dumne i szczęśliwe, było wspaniale.





24 wrz 2014

Lampion z chwostami DIY

Długie, smukłe świece. Takie ostatnio do mnie najbardziej przemawiają. Wybaczam im nawet to, że zwykle nie roztaczają cudownie kojących zapachów. Są bezwonne. Ale w czym innym tkwi ich urok i uroda więc znoszę je do domu dziesiątkami i rozstawiam po parapetach i meblach. Te długie  zapalam w wyjątkowych przypadkach - podobają mi się najbardziej takie czyste i nieskalane ogniem. Dziewiczo białe. Wyglądają elegancko i wytwornie a przy tym prosto i nieprzekombinowanie. Gdy kilka dni temu do domu przyniosłam następne opakowanie, okazało się, że nie mam ich gdzie włożyć. Postanowiłam zatem sięgnąć po najprostszy sposób i zrobiłam lampion ze słoika.



23 wrz 2014

O stylu

Ostatnio sporo czytam o stylu, nie tak jak dawniej w kolorowych magazynach, ale na bardzo lubianych przeze mnie blogach. Ot, choćby dla przykładu wymienię simplicite czy styledigger. Ich autorki zrobiły mi - zupełnie nieświadome- pranie mózgu w kwestii zakupów - dodajmy zakupów nowych strojów. Obyło się bez niechcianych skutków ubocznych, a cały proces przebiega ( tak, wciąż przebiega) w atmosferze spokojnej i przyjaznej. Nie ma spazmów, że brak, że nie mam, że potrzeba, że teraz modne, że nieodzowne. Pomyśleć, że kilka miesięcy temu - mając wtedy na uwadze wielomiesięczną zakupowa posuchę powiązaną z remontem mieszania i jego urządzaniem, drżałam z obaw jak ja to przetrwam? No jak? Wisząc z siostrą na telefonie przeżywałyśmy, że to już koniec, że teraz to już tylko te mieszkania i mieszkania... Teraz dopingujemy się nie tyle do zakupowej abstynencji ( bo nie o to tu chodzi) ale do świadomego planowania i budowania własnego stylu ( a co za tym idzie również tego co wisi na wieszakach w szafie). Stylu, stylu, gdzie jesteś? Jeszcze gdzieś tam w oddali, ledwo mi majaczysz, ale bliżej mi do Ciebie niż dalej, już to wiem!! Wreszcie zaakceptowałam, że moją garderobą rządzi pragmatyzm. Zdarza mi się jeszcze kupić rzecz w stylu butów tzw. randkowych ( czyli takich na ok.2-3 h a potem robi się nieprzyjemnie..)  - ale coraz rzadziej. Teraz stawiam na to, co mogę rzeczywiście  na siebie założyć, a nie kolekcjonować jako kolejny, ładny ciuch do szafy. Jeszcze kilka takich tam pomieszkuje...starzy lokatorzy z meldunkiem na czas określony. Pewnie niedługo powędrują w jakieś inne, mniej komfortowe miejsce. I coś czuję, że to nie będzie mój grzbiet. To wszystko zupełnie nie przeszkadza mi zachwycać się modą i doceniać pomysłowość projektantów. Wzdychać sobie do niecodziennych, prześwitujących sukni, kozaków do polowy uda lecz z wycięciami na palcach, czy spódnic z piór. Idąc tym tropem, ostatnio wzdychałam sobie do kilku pięknych sylwetek ... 




18 wrz 2014

Urocze ścienne kalendarze

Ten nasz rok to już chyba sobie  krótką  i lekko  szpakowatą brodę zapuścił, taką  iście hipsterską. Jeszcze nie jest tak znowu stary, ale to już nie młodzieniaszek, o nie. Ma za sobą wiosenne zauroczenia, letnie romanse i pierwsze, wczesnojesienne rozczarowania. Przed nim jeszcze najlepszy złoty wiek, nieskończone podsumowania, odhaczanie zrealizowanych planów i  marzeń. Na koniec dostanie huczne pożegnanie, ale to już na spółę z przywitaniem nowego. I choćby nie wiem co i tak po tym wszystkim usłyszy w kuluarach  "oby ten nowy był lepszy". No cóż, taki los. Ale stary, spokojnie! My Ciebie wciąż celebrujemy. Jeszcze dasz nam  dni październikowe- kolorowe i mgliste. Listopadowe - na pewno w najpiękniejszych odcieniach szarego. No i grudzień - kto wie, może total white look? A ten nowy, to jeszcze jest  kruszyna- czeka sobie gdzieś tam  w kolejce. Aby się nie nudził, ktoś zrobił mu już roczny grafik pracy.

17 wrz 2014

Jesienna crostata ze śliwkami

Och, jak ja uwielbiam nosić wielkie siaty z jesiennymi zakupami. To zupełnie inna historia, niż jakieś prozaiczne, codzienne sprawunki. Mogę taszczyć je na to nasze 4 piętro choćby codziennie. Siaty wypchane jabłkami, śliwkami, cukinią i czerwoniutką papryką. No jak się nie obłowić na targu, skoro każdy stragan aż kipi kolorami? Jak odejść bez kolejnego kilograma smakołyków pełnych błonnika i witamin? Oprzeć się urokowi gruszki-konferencji albo śliwkom o niewdzięcznej nazwie mieszaniec :) Trudne decyzje to takie, czy skusić się na jabłka twarde i słodkie czy kruche, soczyste i kwaskowate. Czy upiec szarlotkę czy ciasto ze śliwkami... Życzyłabym sobie zawsze już tylko takich dylematów. 




15 wrz 2014

La Dolce Vita

Słodkie życie... Ciało nagrzane słońcem, rozleniwione do granic możliwości. Od czubków placów aż po cebulki włosów - cudowna niemoc. Błogostan rozlany po wszystkich komórkach organizmu... Zapach morza, kokosowego olejku do opalania i orzeźwiających drinków z limonką i miętą.  Sjesta, która trwa od rana do późnych godzin nocnych. I tylko krótkie chwile pełnej mobilizacji, by znaleźć najlepsze miejsce na plaży. I te  parasole. Ogromne, kolorowe, pełne letniego majestatu. Konkurują z palmami o głodnych cienia, pozwalają być jeszcze bliżej wody. Dają ukojenie oczom, wymęczonym poszukiwaniem muszelek w złotym piasku. Kokietują towarzystwo swoim retro urokiem. Sprzedają powab trochę mniej doskonałym ciałom. Chociaż te tzw. fałdki  to przecież tak  rzadki widok u Włochów.



14 wrz 2014

Jesienne ciasto marchewkowe

Idealne ciasto  na jesień. Jak jesień. Trochę wilgotne, bardzo kolorowe- z przewagą brązu wpadającego w pomarańczowy. Bogate we wszystko to, w co obrodził sad i ogród ( lub ewentualnie stoisko z owocami na rynku).  Marchew - soczysta, pełna karotenu, obiecująca złocistą skórę aż do przylotu bocianów.  Śliwki i morele - pomarszczone jak twarze ludzi w jesieni życia. Zasuszone, słodkie i pełne błonnika.  Za zjedzenie  takiego placka bez problemu uzyskasz rozgrzeszenie - nawet gdy jesteś na odchudzającej diecie. Ono jest pełne nie tylko kalorii, ale i dobrego humoru i zdrowia. Takie lekarstwo na wrześniowe, mglisto-deszczowe popołudnia i wieczory.



11 wrz 2014

Dmuchane lampy Niche

Taka sobie wisi, goła i wesoła. Żarówka.  A mnie momentami doprowadza do rozpaczy. Wieczorami wali mi ostrym światłem po oczach ( ale tylko wtedy, gdy wypalą mi się wszystkie świece :) Za dnia wygląda jeszcze mniej powabnie. Stała się nawet swoistym cmentarzyskiem dla kilku pokoleń muszek owocówek i paru komarów. Wisi i wkurza. Nie zliczę liczby wyjść do Ikei w celu kupienia lampy. Przeglądania po sto razy tego samego asortymentu, z nadzieją, że może tym razem spostrzeże się go inaczej. Póki co nie podziałało. Jak wisiała, tak wisi - ale żeby nie było, że nam zwisa ta sprawa. Ale jak się człowiek naczytał wszędzie gdzie  tylko można, że oświetlenie to taaaakaaaa ważna sprawa, to  musi uaktywnić miliony szarych komórek w celu dokonania jednej decyzji. A przy tym uwzględnić liczbę zer w punkcie :cena ...  i najlepiej podzielić ją przez 10. No i  nam się to wszystko jeszcze nie udało.  Może to jest właśnie ta wyższa matematyka? :)

źródło zdjęcia: Niche

10 wrz 2014

Magia tych zdjęć

Ach, być taką zdolniachą... Tworzyć coś, co powoduje niekontrolowany opad szczęki, albo przynajmniej szybsze bicie serca... Przeżywać stany flow od rana do wieczora, nocami zaś doświadczać cudownych iluminacji. Bo wiadomo, że artyści to nocne marki.... Ups, czasem lubią sobie też trochę dłużej , niż taki "przeciętny" człowiek, pospać -  więc z tym flow od rana może być trudno... Ale o tym cicho, sza...   A zatem wróćmy na start! Ach, być taką zdolniachą. Mieć tak zręczne opuszki palców, mieć tzw.oko. Z byle czego stworzyć Coś przez duże C.. Pielęgnować wizję trochę dłużej, niż do następnej idei beztrosko galopującej w umyśle.  Nie poddawać się zwątpieniu, żyć tylko o kawie i dymku. I mieć niegrzeczny charakter - bo wiadomo, że grzeczni siedzą przy biurkach, a niegrzeczni tworzą. Dopasować się jak puzzel do artystycznej układanki... I tu zaczyna się problem, bo mój puzzel za duży albo za mały. Nocą lubię spać. Rano wypijam kawę  - lecz nie puszczam dymka ( bez wątpienia udusiłabym się od razu). No i z tą wytrwałością u mnie tak marnie... 


9 wrz 2014

Tak pachnie jesień ...

O czym tu dzisiaj? Garstka słów na temat tego i owego, ale w sumie żadnych konkretów. A we wszystkich poradnikach dla blogujących piszą, aby nie pisać o niczym. Nie wbijać gwoździ w trumienki swoich blogów takimi trochę naciąganymi tematami. Serwować za to dobre rady, najlepiej złote, zaś brak oczywistej weny okrasić wirtualnym milczeniem - bo ono czasem również bywa tym drogocennym kruszcem. No chyba, że masz hot-temat, jak np. przegląd skórzanych oficerek albo modnych kaloszy. Ewentualnie przepis na konfiturę z jarzębiny - zanim jej ptaki do końca nie powyżerają -  czytelnicy  zdąża usmażyć sobie kolorowy  przysmak.... No nic, to ja dziś tak na opak. Bez złotych rad, przeglądów i zestawień. Za to z ulotnymi wrażeniami zapachów  jesieni. Czarna herbata i bursztyn - w nowej świecy. Esencja września. Zmysłowy i przytulny aromat - jak kaszmirowy koc lub ciepła skóra bliskiej osoby.  A herbata? Przez letnie miesiące nie wypiłam chyba nawet pół kubka. Ostatnio wciągam hektolitrami. Odurzam się cudownym aromatem earl grey, łagodzę niechciane humory białą. Robię podchody do zielonej. Wiem, wiem... ponoć bardzo zdrowa. Tylko czy nie za późno teraz zaczynać pracę nad dołączeniem do grona przyszłych stulatków? :) Wieczory migają płomieniem świec. Przepuszczam na nie miliony monet ( jak pisze ulubiona Miss Ferreira). Najchętniej kupiłabym beczkę pszczelego wosku i kręciła je sama. Tylko czy to się kupuje na beczki, czy może pomyliłam z winem?  A nowe świece mają kolor jak mech... On zawsze oprze się jesieni, jest cudnie zielony, soczysty. Dawniej robiłam z niego mięciutkie dywany w leśnych domkach. Czasem docierają gdzieś z zakamarków pamięci ślady zapachu mokrych gałęzi i ziemi, wymiatanych przy sprzątaniu "domków". No tak, okazuje się, że dekorowaniem mieszkań interesowałam się już ponad 20 lat temu :)




4 wrz 2014

Szukam przepisu na zupę dyniową

Rozpoznaję przeciwnika. Badam, czy skórka jest odpowiednio sprężysta, a kolor ma wystarczającą  dawkę słońca. Zahaczam o egzotyczną nazwę - wnikam w rodowody. Owiana nutką tajemnicy nie pozostawia mi wyboru - meczę googla, wypytuję, jestem dociekliwa- jak nigdy. Opracowuję misterny plan podbicia kubków smakowych. To ma być zupa, co wystrzeli nas w kosmos.  Nie poddam się łatwo, zgłębię recepturę, rozpracuję proporcje, jak trzeba pojadę do Tunezji po pachnące przyprawy ( ok - przesadzam :). Nie pokonają mnie moje własne stereotypy ( zupa dyniowa jest mdła i nijaka). Nie pokona mnie jej  mało interesująca nazwa ( dynianka). Nic mnie nie pokona, dopóki sama, na własne oczy ( a raczej język) nie przekonam się jak jest. Zbieram pomysły i inspiracje.  Rozważam imbir albo mleczko kokosowe. Szukam przepisu. A zupa- to be continued !!!




3 wrz 2014

Zatem wrzesień!

Nie da się już dłużej  udawać, że nic się nie dzieje. Bo się dzieje. Wyjęłam już czarne botki z szafy, posegregowałam chustki i szale, a mąż wreszcie nie jest za bardzo ciepły na przytulanie ! Taki żywy kaloryferek to zdecydowanie jedna z najlepszych opcji na zbliżające się  chłody. Idzie jesień. Stuka swoimi obcasami w chodniki, czasem zamienia je na nieprzemakalne Huntery. W zanadrzu ma też parasolkę, ale i okulary przeciwsłoneczne jeszcze mogą się przydać. Pogodowe rokowania nie są jeszcze przesądzone i Pan Zubilewicz na pewno wciąż negocjuje dla nas trochę słońca. Co poniektórzy szczęściarze dopiero teraz wyjadą na swoje Krety i Rodosy. Cwane boćki też już nas opuściły. Ale my się zimy nie boimy! Więc co tu dopiero mówić o jesieni. Zrobimy sobie zupkę z dyni ( już jest i eksploduje kolorem!), nasuszymy grzybów ( druga partia już w piekarniku, własnoręcznie zebrane :) ).  Powłazimy w babie lato - niech obklei nam policzki i włosy! Szczęściarze z areałem wreszcie sprawdzą czy marchewka w tym roku obrodziła i czy dziki nie wyżarły ziemniaków. A Faszionistki mają swoje September Issue, zatem dla każdego coś dobrego !

Ok, ok... byle do wiosny :))



1 wrz 2014

Jaki stolik kawowy wybrać

Dobre wychowanie nakazuje nie mówić o nieobecnych... Who cares? :) W końcu póki go tu nie ma, to i tak się nie dowie. Pewnie z samego mówienia tudzież pisania o nim również się magicznie nie zmaterializuje, nie poskłada do kupy i nie ustawi tuż obok kanapy. Temat jednak złowiony na wędkę umysłu nie opuszcza mnie od dłuższego czasu, zatem postanowiłam się mu dziś bliżej przyjrzeć. Panowie i Panie, mowa dziś o wielkim nieobecnym w moim mieszkaniu czyli stoliku kawowym.  Hasło "stolik kawowy" jest puszczane w eter z regularnością pojawiających się w domu gości, którym tak jakoś niewygodnie jest zaserwować kawę lub podsunąć pod nos ciasteczko. Jego brak nie jest aż tak bardzo dotkliwy, by wyć do księżyca z tęsknoty za nim, niemniej jednak kawałek podłogi jest na niego zarezerwowany od dłuższego czasu, i wcześniej czy później ma być. Wewnętrzne rozterki związane z mnogością atrakcyjnych opcji dolewają oliwy do ognia,  zaś ograniczona przestrzeń  i pustawa  kieszeń studzą ten wielce namiętny, stolikowy pożar.  Mimo wszystko ciekawych opcji jest kilka. Oto i one. Zatem jeżeli zastanawiasz jaki wybrać stoli kawowy, zapraszam do zapoznania się z moim przeglądem.


źródło: 1.bp.blogspot.com

30 sie 2014

Mini-serniczki z ricotty i kilka nowości

Przyznaję, że to chodzi za mną dosyć często. Uparcie, wręcz upierdliwie drepcze za mną krok w krok. Ja do salonu - to do salonu. Ja do łazienki - to do łazienki. Ja do kuchni - to i ono też. A w kuchni jest najgorzej, bo tam potrafi mnie przyprzeć do ściany, zabarykadować mi drogę i przejąc kontrolę nad moim ciałem. Wtedy to kieruje moje ręce w te wszystkie miejsca, w których pochowane ma swoje tajne oddziały... A to w szufladzie ( uzbrojone ptasie mleczko), a to w słoiku ( cała banda ciasteczek i czekoladek), w najlepszym wypadku na paterę z owocami. Słodkie cholerstwo chodziło za mną i wczoraj. Przyparło atak i nie dawało za wygraną. I jeszcze podjudzało, że jak Tomek wróci do domu, to będzie mu tak miło, jak zastanie takie nowe ciasteczko. Wierciło dziurę w brzuchu, łaskotało w podniebienie. No to upiekłam. Mini -serniczki limonkowe  (z ricotty).

p.s. To to nic innego jak nieodparta ochota na coś słodkiego. Można spróbować to zrzucić z balkonu, ale nie zawsze się da :) 


29 sie 2014

Połwysep Tihany nad Balatonem


Akcja reanimacja - wskrzeszam wakacyjny nastrój i przedłużam agonię lata. Przynajmniej do poniedziałku. A potem niech się dzieje co chce... Wrzesień rządzi się dla mnie już jesiennymi prawami. W Tihany zaś rządził  rwący potok turystów,  mit o cudnej lawendzie i pobliski Balaton. To urocze miasteczko uratowało jak dla mnie reputację tego ostatniego. Bo gdybym kiedykolwiek miała wrócić nad Balaton to tylko do Tihany. Miasteczko z bogatą opcją dla turystów, w klimacie "kicz kontrolowany". Paprykowe wieńce, lawendowe mydełka, kubki, kubeczki, spodeczki... Poddaję się!!! Naprawdę ładne. Nawet gdybym bardzo chciała popsioczyć, że wiocha, że tandeta, że istny bazar.... Po prostu mi się podobało :) No mucha nie siada!





26 sie 2014

Wychowaj globtrotera!

Miało nie być jesiennej anhedonii a tu proszę,  nastrój płata mi takie figle... Owsianka mi dziś nie smakuje, radio mnie wkurza, podłoga znowu brudna... No i ile można żłopać tej "kawki" na poprawę humoru? Uśmiecham się właśnie z politowaniem  z siebie samej. Cnoto autoironii! Dobrze, że ciebie mam! Najlepiej mnie ratujesz gdy zaczynam niebezpiecznie dryfować w stronę   ględzenia, mendzenia i zbytniego zdziecinnienia. Taka szybka "pionizacja" i przywołuję się do porządku. Bo to, że jestem  słońcolubna  nie oznacza, że jego zupełna dzisiaj nieobecność może  usprawiedliwić moje zmienne nastroje. A trochę deszczu przecież się przyda, bo inaczej grzyby nie urosną. No i dzieci też :) A propos dzieci. Wczoraj odwiedziliśmy małą Anię i była to nasza pierwsza wizyta u niej. Ania jest na świecie dopiero od kilkunastu dni i ma w swoim małym nosku to,  co ktoś jej przyniesie. Niemniej jednak my nie mieliśmy w swoich większych nosach tej sprawy i dzielnie przyłożyliśmy się do wyboru upominku dla niej. I nie miało to nic wspólnego z  pampersowym tortem, o nie!



                                                            Wydawnictwo Dwie Siostry

24 sie 2014

Luksusowa niedziela

Zamiast szykować niedzielny rosół, po prostu się do niego rozbiorę. Naoliwię ciało i  jeszcze nie tak stare stawy drogocennym złotem z Maroka. Może pokuszę się o kroplę aromatu skradzionego  kwiatom  z dalekich wysp. Kwiatom o nazwach jakich nigdy wcześniej nie słyszałam. Przyodzieję się potem w jakieś drogie fatałaszki. Jedwabie i futra to dosyć rzadki widok na mym ciele, jednak przy niedzieli zrobię wyjątek. Ekstrawagancja sięgnęłaby zenitu, gdybym pod moje futro założyła tylko perły, więc powstrzymam mą próżną naturę i osadzę się troszkę bliżej ziemi. Przewertuję Vogue September Issue by znaleźć jakąś ciekawą kieckę, albo może zdecyduję się na vintage z małego, paryskiego butiku? Pomyślę o ostrygach na kolację. Zapomnę o ostrogach od niebotycznych labutinow...

Zycie jakie jest, każdy wie.  Regularnie kończy się szampon i pasta do zębów. Jeśli za często smażysz frytki na kolację, to kończy się też 5-kilowy zapas ziemniaków. Świat nie zaskakuje cię coraz to nowym widokiem z okna. Raczej gapisz się przez jedno i to samo, które czeka cierpliwie na swoją kolej do mycia. Bez owijania w bawełnę, wciąż za rzadko muskasz skórę jedwabiem i  prawdziwą wełną. Proza życia przyozdobiona jest w acryl, który tylko w czasie wyprzedaży cenią sobie po ludzku. W szczycie sezonu ceny i tak zwalają z nóg, a ciuchy z tym co organic mają tyle wspólnego, co ja z egzotyczną pięknością. Ale ja dzisiaj poudaję, że jestem kobietą luksusową. Przyjrzę się nowym kolekcjom, zacznę oswajać trendy.   Taki niedzielny window shopping, tylko że z kanapy. Przez moje małe, internetowe  okienko na świat. Zapraszam na mój wybór zdjęć z  najnowszych  kampanii mody. Rzeczy, których pewnie szybko nie wciągnę na swój skromny grzbiet :) Ale co tam, piękne rzeczy warto sobie przynajmniej w taki sposób zobaczyć.



22 sie 2014

Budapeszt - moje wrażenia


Gdybym wiedziała, że tam jest tak pięknie, proces porannego wstawania nie trwałby od 4 do 6.30....

Ale trwał. O 4 budzik przestawiliśmy na 6.  O 6 postanowiliśmy jeszcze trochę poleżeć. O 15 zaczęłam żałować, że jednak nie wstałam o 4. Podjęłam jednak mocne postanowienie poprawy i zamiar zaprzestania żałowania czegokolwiek. 3 dni później żałowałam, że nie zostałam tam dłużej. W ogólnym rozrachunku niczego nie żałuję, tylko chcę tam wrócić :) Budapeszt. Miasto i mosty do zapamiętania na długo. Nadreptałam tam mnóstwo kilometrów, miałam swoje ulubione "ścieżki" blisko wspomnianych mostów, bardzo szybko poczułam się jak u siebie. To zresztą moja immanentna cecha, szybko odnajduję się w nowych miejscach. Egzamin z zaliczania obowiązkowych atrakcji zdany na tróję na szynach, bo i słynnym Funikularem się nie przejechałam, nie odnowiłam biologicznie w łaźniach i nie zrobiłam selfie pod Parlamentem. Oddałam się natomiast wielkiej przyjemności łazęgowania i udało mi się w tak krótkim czasie trochę "poczuć" to miasto. Romantycznych zagubień w terenie nie było, gdyż Mąż jest niezwykle dobrym nawigatorem i czyta mapę tak płynnie jak ja najnowsze trendy w Harper's Bazaar. W ramach mini-poradnika wakacyjnego mam dla Was jedną, główną poradę: po prostu się tam wybierzcie. Koniec kropka. 

Piękny kościół na starówce Budy. Wejście do środka płatne.

29 lip 2014

#TROPY

Dawno moich tropów tutaj nie było. W przypływie cieplejszych uczuć do mojego bloga, postanowiłam chwilowo obdarzyć go  większą uwagą, może nawet wrócę do mojej wtorkowej mini-serii. Urlop nieśmiało rysuje się na horyzoncie,  więc blog i tak wie, co go czeka. Daję mu jeszcze światełko nadziei i mamię jesiennym zaangażowaniem. Choć może przydałby się bardziej jakiś kopniak na rozpęd? :) Zatem nadstawiam moje cztery litery ( w sensie takie cztery : B-L-O-G :), oczekując na sporą dawkę  pomysłów i zapału. Zamierzam być wakacyjnym wampirem energetycznym i gdziekolwiek się znajdę ( bo plany są, ale raczej jeszcze mgliste) wysysać ultrafiolety ze słońca, wyhodować sobie jakąś nową,  posłoneczną zmarszczkę i zasiać morze piegów na nosie. Do tego wszystkiego pragnę najeść się świeżych fig do syta, ale ostatecznie mogę zadowolić się arbuzem i nektarynkami. 


27 lip 2014

Jak wykorzystać bilety z koncertów do wykonania dekoracji

Energii zostało mi tylko tyle, by przetrwać ostatni tydzień w pracy. Każda komórka mojego ciała przesiąknięta jest oczekiwaniem. Ktoś kiedyś zaprogramował je na lipcowe urlopowanie, więc w tym roku dostały pstryczka w nos. Staram się zatem nie wykonywać zbyt wielu niepotrzebnych  ruchów, bo mi się jeszcze kompletnie zbuntują. Ciało mam jakby oderwane od woli. Chociaż bardzo chcę to słabo mi wychodzi. Świat atakuje mnie latem i natrętnymi muchami,  organizm zaś spuchniętymi stopami. Aktywność umysłowa spada poniżej stanu krytycznego. Tęsknie wypatruję raz słońca raz deszczu i jakiejś weny na horyzoncie. Próbuję przetrwać ten czas umysłowej posuchy posilając się starymi pomysłami. To właśnie jeden z nich.



23 lip 2014

Wesołe Pasibrzuchy

Ściany zieją pustką. Tysiące ich  porów pragnie skryć się pod czułym dotykiem papieru, tkaniny, czegokolwiek. Wstyd i zakłopotanie mieszają się z podniecającym oczekiwaniem. Bo jak długo tak można nago? Bezwstydne, nieubrane, nieprzyozdobione ściany. Do tego jakieś takie blade, poszarzałe. Bo teraz tak modnie skórę mieszkania trzymać w tak niezdrowej kolorystyce... Tak sobie ściany czekają w niedosycie i nie-zawieszeniu, cierpliwie na swoją kolejkę. 

Och, ściany! Podobno macie uszy, czegóż Wam więc oczu zabrakło? Czy Wy nie widzicie jak ci ludzie, niezgrabnie, wciąż jeszcze niezdarnie, przedzierają się przez tysiące możliwości waszego przybrania? Wyszukują, kalkulują, układają misterne plany operacji zasiedlania waszych granic. Czy Wy nie wiecie, że uroda Wasza musi trochę bolec? Już niedługo poczujecie zimny dotyk wiertarki - skalpela i zagłębią się w was metalowe, obce tkanki.

Tymczasem, na uspokojenie, aplikuję Wam parę lokatorów, takich przyłóż-do-rany. Charakter mają spolegliwy, dopasowując się do Waszej estetyki, wciąż nagiej. W ramach wspierania ubogich w strój przyjaciół, sami rozebrali się jak do rosołu i hulaj dusza pod moim dachem!!


Plakat o którym pisałam  w tym miejscu jest już w domu. To był świetny zakup! Wesołe Pasibrzuchy nieustannie poprawiają mi humor.

20 lip 2014

Papieroholizm


Czymże byłaby moja egzystencja bez papieru? I wcale nie mam tu tylko na myśli potwierdzenia mych narodzin, lat temu  30, w formie dokumentu ze stanu cywilnego. Absolutnie nie przytaczam też  jako przykładu - zaświadczenia , że oto stałam się żoną na dobre i na złe. Nawet nie wspominam, kim byłabym  bez dyplomu, świadectw i zaświadczeń  oraz jakże mój los byłby upodlony, bez rolki w kolorze szarym. W pracy, prócz psychologii zdarza się mi również  uprawiać papierologię, ale to już zupełnie inna specjalizacja. Wzdycham sobie pod nosem - na rozwój nie ma mocnych. I choć stare trzyma się mocno w posadach, niechybnie nadeszło i nowe.W domu nadal piętrzą się kolumny z poczytnych, kolorowych gazet, regał ugina się od dosyć grubych książek, czasem czuć zapach świeżo zadrukowanych kartek. W pudle walają się dziesiątki stron dowodów zbrodni przeciw prawom autorskim, złamanym w punkcie ksero. Notatki ze studiów czekają na drugą szansę już kilka lat. Papieru tu u mnie co niemiara. Byłoby czym palić w piecu przez pół zimy. Sentyment podgrzewałby atmosferę, bo przy przeprowadzce okazało się, że wyjątkowo mocną mam  więź z całym tym moim celulozowym dobytkiem. To nagle odkrycie, że ja tonę w papierze, jest mocno niekomfortowe. Wewnętrzna walka "wyrzucić' - zostawić jeszcze się przyda " i jej zewnętrzny  manifest w postaci kilogramów manufaktury do oddania, zmusza mnie do modyfikacji własnych przyzwyczajeń. Postaram się częściej czytać w internecie, gdyż sporo tam pięknie wydanych ( czy może wyedytowanych?) magazynów, katalogów, broszur. Kto chciałby, tak jak jak, coś sobie ciekawego poczytać, może skorzysta z moich linkow?



17 lip 2014

Po dziurkę od klucza ( Graham and Green )

Moje wirtualne życie ostatnio ledwo zipie. Zwyczajnie przegrywa z codziennością. Nie wchodzi w szranki ze zbliżającym się urlopem i kryje się w cieniu przed lipcowym skwarem. Nie wysuwa się przed szereg, psuje mi statystyki, straszy stagnacją i zastojem. Przykurzona klawiatura odpoczywa od natrętnego stukotu, a laptop ostatnio nawet rzadziej się przegrzewa. Z otchłani internetu nikt nie krzyczy do mnie "wróć! tęsknimy", hakerzy  nie napadają na moją stronę. Notes gruby od pomysłów i tematów czeka na lepsze czasy, a głowa pełna projektów i  inspiracji czeka na chętne do pracy ręce. 

Wszystko trwa w lekkim zawieszeniu i odrętwieniu... 

Nagle nastaje wielkie "wow". Rozszerzają się moje źrenice, krew zaczyna mi szybciej  krążyć. Palce odzyskują wigor, tumany kurzy unoszą się spod opuszek. Ubieram w barwne słowa raczej mało interesującą prawdę o braku weny i zainteresowania. O stanie ducha potocznie zwanym lenistwem. Kontempluję  piksele układające się w nader cudne obrazy. Wyobrażam sobie, że macam, głaszczę, dotykam chciwie i lubieżnie, potem pakuję w wielkie papierowe torby ( plus na przyczepy ciężarówek) i zabieram ze sobą do domu.  Rozstawiam po kątach, odtwarzam piękny układ, zapełniam przestrzeń po dziurkę od klucza... 

Zatem zapraszam, uraczcie się wraz ze mną!  Zdjęcia z showroomu- marki Graham&Green.