W tamten piękny, wczesnojesienny dzień, opyliliśmy już bułki z tuńczykiem z puszki i pakę kabanosów, przegryzając na deser orzechy laskowe i inne bakalie. W plecaku topniały zapasy na dalszą część wędrówki, jednak widoki zapierały dech w piersiach i odciągały uwagę od takich prozaicznych życiowych kwestii jak jedzenie. Po prostu karmiliśmy oczy z rozdziawioną gębą. Poza tym wyprawa miała jeszcze bardzo praktyczny charakter. Za kilka tygodni miał się odbyć nasz ślub, zwialiśmy zatem na weekend w Tatry żeby zapomnieć o tym całym stresie. A ja o mojej delikatnie przyciasnej w cyckach sukience. Nasi towarzysze przekonywali nas, że nie bedzie źle - sami niedawno przeżyli ślub i wesele, czego wtedy szczerze im zazdrościliśmy.
Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że idziemy na jakiś ponad dwutysięcznik, po prostu postukałabym się palcem po głowie i została paść owce na hali. Ja zwyczajnie nie wiedziałam gdzie zmierzamy, więc w swoim tempie, krok za krokiem wdrapałam się bez szczególniej zadyszki na Starorobociański Wierch. Gdy dowiedziałam się, że mierzy 2176 m n.p.m. dosłownie pękłam z dumy. A potem poczułam tak nieopisaną radość i satysfakcję, nie dowierzając w to, że udało się tak po prostu, bez jakiś przygotowań. W tamtym roku to była moja pierwsza wędrówka po Tatrach, w weekend przeszliśmy około 50 km.
Od ponad tygodnia biegamy. Po pierwszym wspólnym biegu rozmawialiśmy o tym jaki dystans chcielibyśmy pokonać za jakiś czas. Niedaleko naszego osiedla jest bowiem staw, wokół którego prowadzi całkiem przyjemna ścieżka dla rowerzystów i biegaczy. Uznaliśmy, że za kilka tygodni być może uda się nam pokonać cały ten dystans bez przystanku. Udało się już następnego dnia :) Stwierdziliśmy, że spróbujemy i poszło. To 4 km - pewnie nie zrobi wrażenia na kimś kto biega od dawna, na mnie jednak robi i daje mi ogromnego motywacyjnego kopa. Niedawno wróciłam z 5 biegu bez przystanku... i bez zadyszki :)
Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że idziemy na jakiś ponad dwutysięcznik, po prostu postukałabym się palcem po głowie i została paść owce na hali. Ja zwyczajnie nie wiedziałam gdzie zmierzamy, więc w swoim tempie, krok za krokiem wdrapałam się bez szczególniej zadyszki na Starorobociański Wierch. Gdy dowiedziałam się, że mierzy 2176 m n.p.m. dosłownie pękłam z dumy. A potem poczułam tak nieopisaną radość i satysfakcję, nie dowierzając w to, że udało się tak po prostu, bez jakiś przygotowań. W tamtym roku to była moja pierwsza wędrówka po Tatrach, w weekend przeszliśmy około 50 km.
Od ponad tygodnia biegamy. Po pierwszym wspólnym biegu rozmawialiśmy o tym jaki dystans chcielibyśmy pokonać za jakiś czas. Niedaleko naszego osiedla jest bowiem staw, wokół którego prowadzi całkiem przyjemna ścieżka dla rowerzystów i biegaczy. Uznaliśmy, że za kilka tygodni być może uda się nam pokonać cały ten dystans bez przystanku. Udało się już następnego dnia :) Stwierdziliśmy, że spróbujemy i poszło. To 4 km - pewnie nie zrobi wrażenia na kimś kto biega od dawna, na mnie jednak robi i daje mi ogromnego motywacyjnego kopa. Niedawno wróciłam z 5 biegu bez przystanku... i bez zadyszki :)
Jakiś czas temu sądziłam, że jestem typem kanapowca z krwi i kości,
którego sportowe zainteresowania mogą kręcić się jedynie wokół długich
spacerów i delikatnych rowerowych przejażdżek. Sądziłam, że sport jako forma
wypoczynku czy relaksu nie jest dla mnie. Uważałam, że nie mam
szczególnie dobrej kondycji, siły czy odpowiedniej zwinności, by dać
sobie radę w czymś bardziej wymagającym. Podziwiałam tych, którzy
regularnie uprawiają jakąś dyscyplinę i mają dobrą formę. Samej siebie
absolutnie nie postrzegałam jako osoby zdolnej i chętnej do tego typu
aktywności. Teraz wiem, że wynikało to z wewnętrznego przekonania o braku sprawności i kondycji, które jest jednak znacznie dalekie od prawdy i zdecydowanie zbyt surowe.
Proces podcinania sobie skrzydeł rozpoczyna się w twojej własnej głowie.
Jego siłą napędową są twoje przekonania na swój temat. Odpowiedz na
pytanie skąd się tam wzięły nie jest jednoznaczna i prosta. Ważniejsze
jest jednak to, że mogą zostać przez ciebie zmodyfikowane. Wcale nie
musisz myśleć o sobie w sposób, który dokarmia Twoja niewiarę i
zwątpienie w siebie, co w rezultacie nie przyczynia się do poprawy
jakości życia czy subiektywnego poczucia zadowolenia i szczęścia. I choć
nie zawsze jest to łatwe, działanie bywa najlepszym lekarstwem na
przeformułowanie ograniczających przekonań na swój temat. To jak ja zmieniam postrzeganie samej siebie w aspekcie sportu daje mi niesamowitego kopa motywacyjnego, kupę radości i satysfakcji.
Stać nas na dużo więcej niż zwykle sami o sobie myślimy!
Super, że biegasz! Na początku satysfakcjonuje każdy kilometr. Później zresztą też! :)
OdpowiedzUsuńtak to prawda :) póki co satysfakcjonują mnie te 4 km, ale nie wiem na jak długo :)
UsuńJa ostatnio ćwiczę Insanity z moim facetem :) O ile sama poddałabym się już przy rozgrzewce, to ćwiczenie razem motywuje mnie do tego, by bardziej się starać :)
OdpowiedzUsuńChyba ja też jestem dla siebie zbyt surowa. Brak wiary w siebie to ciężki krzyż.
OdpowiedzUsuń