Swego czasu pieniądze przelatywały mi przez palce. Trochę bez refleksji, trochę z moralnym kacem. Nie jest to miły stan, kiedy wracasz do domu z jakąś nową rzeczą, która teoretycznie powinna dać ci przyjemność i radość, zaś praktycznie jest zmaterializowanym wyrzutem sumienia. Te emocje pojawiają się bez względu na stan domowych finansów. Nie są obce tym, którzy ledwo wiążą koniec z końcem - ale ci przy kasie również dotkliwie je odczuwają. Wiadomo, że nie jest przyjemnie z tym żyć - to
jak jątrzący się pryszcz na czterech literach, który dotkliwie daje o
sobie znać przy każdym kroku. Rozum próbuje się wtedy ratować i w magiczny sposób racjonalizuje każdy taki wydatek. Łatwiej, kiedy przekonasz siebie, że to był bardzo ważny zakup. I choć bywa to trochę naciągane, przynajmniej na chwilę uspokoi sumienie. Pewnie wszystko byłoby trochę łatwiejsze, gdybyśmy tworzyli swój finansowy plan i listę priorytetów, których realizacja powiązana jest z pieniędzmi. Te wymagają jednak silnej woli i opierania się tym różnorodnym drobnym umilaczom. Temu poprawianiu sobie humoru poprzez zakup entej szminki (wiadomo, jak wiele jest odcieni czerwieni), nowych gadżetów do kuchni ( gdzieniegdzie określanych mianem skorup), czy innych pierdołek. W drodze do wymarzonych wakacji na Hawajach albo bardzo drogich studiów podyplomowych, taki drobny upominek dla siebie samego bywa jak robaczywe jabłuszko na samym początku diety Ducana. Niby wiesz, że nie możesz i że to oddali realizację głównego celu, ale to tak wybornie smakuje... Taka już ludzka natura... Mało kto potrafi wyczekać na określone, duże i wymagające sporo pracy gratyfikacje, nie kusząc sie po drodze na te malutkie i łatwo dostępne. Stąd też idea regularnego nagradzania siebie ( w przemyślany rzecz jasna sposób) za odhaczanie kolejnych etapów drogi do dużych celów finansowych. Jest łatwiej, bo nie mamy tego niemiłego uczucia w tle, że wszystko co fajne i miłe przechodzi nam koło nosa. A tu tylko asceza i asceza... Ech.
Ale ja chciałam dziś w sumie o czymś innym... Zastanawialiście się czasem, w co zainwestowaliście najlepiej w swoim życiu Wasze pieniądze? I wcale nie mam tu na myśli tylko zakupu domu czy mieszkania, założenia świetnie oprocentowanej lokaty w banku czy zainwestowaniu w prace młodego artysty, którego obrazy za parę lat będą hitem wśród kolekcjonerów. Pytam również o przeżycia, wspomnienia, o rzeczy, w których czujecie się jak milion dolarów. Albo o boskie smaki spróbowane gdzieś tam, które wciąż macie na końcu języka. Wasze najlepsze inwestycje.
Kiedy zadałam samej sobie to pytanie, kilka odpowiedzi nasunęło się do głowy bez najmniejszego problemu. Lawina miłych wspomnień ruszyła z impetem i pomyślałam sobie, że było warto.
Oto moje najlepiej zainwestowane pieniądze...
Moje pierwsze, prawdziwe perfumy... To było na wakacjach po 4 roku studiów, podczas wyjazdu do pracy do Anglii ( Birmingham). Pojechaliśmy na niedzielną wycieczkę do Stratford-upon-Avon - miasteczka, w którym urodził się Szekspir. Właśnie tam, po kilku godzinach spacerowania, kupiłam sobie pierwszy flakon Amor Amor Cacharel... Nawet teraz jestem w stanie przypomnieć sobie ten zapach. Wciąż jest jednym z moich ulubionych. Za każdym razem, kiedy wącham go w perfumerii lub z zaskoczenia czuję za przechodzącą obok kobietą, przypomina mi się tamten dzień. To było świetnie wydane 30 funtów.
Malusieńka kawa i rogaliczek z cytrynową ricottą, kilka lat temu w Mediolanie. To była absolutnie najlepsza kawa w życiu. Esencjonalna, kremowa, pachnąca. Z ta rozkoszną pianką... Szkoda, że dosłownie na 3 łyki (ja to muszę mieć jednak porządny, półlitrowy kubas).
W temacie jedzenia: nie pamiętam kiedy to było, ale pierwsze wydane pieniądze na mango i ananasa. Uwielbiam! Dopisuje: jeszcze świeżuteńkie figi :)
No to jak już jestem przy tych talerzach - obiad w restauracji indyjskiej Buddha w Katowicach. Pierwszy tam zjedzony, kilka lat temu. Miałam ochotę wylizać to wszystko, w czym podano jedzenie... Niebo w gębie!
Każde 3 dychy na bilet tam i z powrotem z Katowic do Krakowa. A teraz nawet mniej niż 3 dychy :)
I generalnie każda złotówka wydana na podróż - czy to blisko czy daleko ( poza biletami miesięcznymi w obrębie Śląska - to nie jest miły wydatek :)
10 złotych na bilet na koncert Anny Marii Jopek w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. To było z 6 lat temu - śmiesznie małe pieniądze za genialny występ piosenkarki.
Zakup roweru. To było warte każdej, pojedynczej złotówki. Już nie mogę doczekać się wiosny i nowego sezonu.
Gruba kasa ( 6 tys. zł) na Szkołę Trenerów, już ponad 7 lat temu. Uskładana na ten ważny cel, dzięki któremu od kilku lat mam różnorodną i ciekawą pracę.
Pierwsza kaseta ukochanego zespołu. Słuchana do zdarcia. Ile to mogło być złotych tych kilkanaście lat temu?
Tanie wino ( 1,5 lita za 12 złotych), wypite później na plaży... To była bardzo udana wakacyjna randka, a piękny zachód słońca nad Adriatykiem dodawał uroku i szlachetności temu taniemu trunkowi, pitemu ze szklanek - musztardówek :)
Śliczne zimowe trzewiki na obcasie, kupione w 8 klasie. I pierwsze czerwone, seksowne szpilki. I w jednych i w drugich czułam się jak milion dolarów.
Każda złotówka wydana na to, co sprawi radość osobom, które kocham i cenię.
Trochę się tego nazbierało... Zechcecie się podzielić Waszymi "inwestycjami"?
Marta
Ale ja chciałam dziś w sumie o czymś innym... Zastanawialiście się czasem, w co zainwestowaliście najlepiej w swoim życiu Wasze pieniądze? I wcale nie mam tu na myśli tylko zakupu domu czy mieszkania, założenia świetnie oprocentowanej lokaty w banku czy zainwestowaniu w prace młodego artysty, którego obrazy za parę lat będą hitem wśród kolekcjonerów. Pytam również o przeżycia, wspomnienia, o rzeczy, w których czujecie się jak milion dolarów. Albo o boskie smaki spróbowane gdzieś tam, które wciąż macie na końcu języka. Wasze najlepsze inwestycje.
Kiedy zadałam samej sobie to pytanie, kilka odpowiedzi nasunęło się do głowy bez najmniejszego problemu. Lawina miłych wspomnień ruszyła z impetem i pomyślałam sobie, że było warto.
Oto moje najlepiej zainwestowane pieniądze...
Moje pierwsze, prawdziwe perfumy... To było na wakacjach po 4 roku studiów, podczas wyjazdu do pracy do Anglii ( Birmingham). Pojechaliśmy na niedzielną wycieczkę do Stratford-upon-Avon - miasteczka, w którym urodził się Szekspir. Właśnie tam, po kilku godzinach spacerowania, kupiłam sobie pierwszy flakon Amor Amor Cacharel... Nawet teraz jestem w stanie przypomnieć sobie ten zapach. Wciąż jest jednym z moich ulubionych. Za każdym razem, kiedy wącham go w perfumerii lub z zaskoczenia czuję za przechodzącą obok kobietą, przypomina mi się tamten dzień. To było świetnie wydane 30 funtów.
Malusieńka kawa i rogaliczek z cytrynową ricottą, kilka lat temu w Mediolanie. To była absolutnie najlepsza kawa w życiu. Esencjonalna, kremowa, pachnąca. Z ta rozkoszną pianką... Szkoda, że dosłownie na 3 łyki (ja to muszę mieć jednak porządny, półlitrowy kubas).
W temacie jedzenia: nie pamiętam kiedy to było, ale pierwsze wydane pieniądze na mango i ananasa. Uwielbiam! Dopisuje: jeszcze świeżuteńkie figi :)
No to jak już jestem przy tych talerzach - obiad w restauracji indyjskiej Buddha w Katowicach. Pierwszy tam zjedzony, kilka lat temu. Miałam ochotę wylizać to wszystko, w czym podano jedzenie... Niebo w gębie!
Każde 3 dychy na bilet tam i z powrotem z Katowic do Krakowa. A teraz nawet mniej niż 3 dychy :)
I generalnie każda złotówka wydana na podróż - czy to blisko czy daleko ( poza biletami miesięcznymi w obrębie Śląska - to nie jest miły wydatek :)
10 złotych na bilet na koncert Anny Marii Jopek w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. To było z 6 lat temu - śmiesznie małe pieniądze za genialny występ piosenkarki.
Zakup roweru. To było warte każdej, pojedynczej złotówki. Już nie mogę doczekać się wiosny i nowego sezonu.
Gruba kasa ( 6 tys. zł) na Szkołę Trenerów, już ponad 7 lat temu. Uskładana na ten ważny cel, dzięki któremu od kilku lat mam różnorodną i ciekawą pracę.
Pierwsza kaseta ukochanego zespołu. Słuchana do zdarcia. Ile to mogło być złotych tych kilkanaście lat temu?
Tanie wino ( 1,5 lita za 12 złotych), wypite później na plaży... To była bardzo udana wakacyjna randka, a piękny zachód słońca nad Adriatykiem dodawał uroku i szlachetności temu taniemu trunkowi, pitemu ze szklanek - musztardówek :)
Śliczne zimowe trzewiki na obcasie, kupione w 8 klasie. I pierwsze czerwone, seksowne szpilki. I w jednych i w drugich czułam się jak milion dolarów.
Każda złotówka wydana na to, co sprawi radość osobom, które kocham i cenię.
Trochę się tego nazbierało... Zechcecie się podzielić Waszymi "inwestycjami"?
Marta
Musiałabym się mocno zastanowić nad swoimi najlepszymi inwestycjami, ale na pewno zaliczy się do nich każda złotówka wydana na dojazdy do Wrocławia, kiedy byłam z moim obecnym narzeczonym w związku na odległość :)
OdpowiedzUsuń(Bilety miesięczne na Śląsku są strasznie drogie, we Wrocławiu płacę dużo mniej a jakość komunikacji miejskiej jest zdecydowanie lepsza. Z ciekawości, wprowadzili już bilety elektroniczne? :))
jeszcze nie. Ale infrastruktura w postaci czytników w autobusach i tramwajach już przygotowana.
UsuńWrocławska komunikacja miejska i rozwiązania biletowe bardzo się mi podobały :)
OdpowiedzUsuńCo do inwestycji - nie zastanawialam się nigdy nad tym. Na pewno podróże, które kształcą niewątpliwe. Te dalekie i te bliższe.
A jedzenie - w sierpniu np. zjadłam potężną porcję prawdziwej, bawarskiej golonki - w Bawarii i stwierdziłam, że dobre to było, ale już więcej nie chcę ;)
Podoba się mi podejście SMART do wielkich przedsięwzięć :)
SMART jest bardzo smart i działa na wielu osobników - nawet tych słabo zmotywowanych. pozdrowienia!
UsuńNajlepiej zainwestowane pieniądze? Wakacje w Turcji! <3
OdpowiedzUsuńA wiesz, że koło tej restauracji Buddah codziennie wracałam z pracy. Masz rację, tam bardzo dobrze lokowało się pieniądze :) Dobre pytanie postawiłaś. Zaczęłam się zastanawiać ile kasy ot tak po prostu mi przepłynęło, a ile naprawdę dało mi coś więcej. Na pewno były to pierwsze opłacone wakacje (również w Turcji), kurs języka obcego, samochód, buty z Promoda (chodzę w nich już trzeci sezon-kocham nad życie, a kosztowały raptem 99 zł %)...i kilka innych rzecz...aczkolwiek wciąż wydaje mi się, że jest ich zdecydowanie mało.
OdpowiedzUsuńtak, to jedna z tych restauracji, w których nie żal zostawić ani grosza z ceny na rachunku. Bo niestety nie zawsze tak jest dobrze z tymi restauracjami. Ja ostatnio zanim wydam większe pieniądze ( choć przy mniejszych kwotach również) to świadomie rozważam wszystkie za i przeciw- mam dosyć wyrzucania swoich pieniędzy w błoto. Aż boję się, żebym nie popadła w przesadę, więc od czasu do czasu urządzę sobie taki spontaniczny szał zakupowy z kontrolowaną sumą w kieszeni :)
Usuń