W oparciu o temat seksu swojego blogerskiego fejmu raczej nie zbuduję. Postanowiłam jednak i ja liznąć troszkę tegoż tematu - tak frywolnie przy wakacjach - i napisać o rozkoszach podniebienia zwanych ostatnio foodgasmem. Prekursorką tego tematu w kulturze masowej musiała być chyba angielska ciemnowłosa bogini telewizyjna - Nigella. Wzdychająca, mlaszcząca, ta która nie bała się sparzyć paluchów w jeszcze ciepłych sufletach. Zamiast grzać miejsce pod kołdrą u boku bogatego męża, ona wolała nocne piesze wycieczki w stronę lodówki. Cóż, późniejsze historie z tegoż pana udziałem nie pozostawiały wątpliwości dla jej wyborów.
Wróćmy jednak do foodgasmów. To temat dobry dla każdego. W końcu z seksem bywa tak, że nie zawsze jest z kim lub jest gdzie , a jeść ostatecznie każdy musi. Więc i dla singlów i dla białych małżeństw, dla zbyt młodych i dla zbyt starych na "te" sprawy, dla tych co spełnieni także - wszak mogą zechcieć poszukiwać nowych wrażeń. W tym temacie ciała upaćkane bitą śmietaną i mleczną czekoladą zupełnie do mnie nie przemawiają. Zdecydowanie wolę subtelniejsze formy wyrazu. Ot, powiedzmy taki sutek w cukrze ;)
Zasadnicze pytanie ( w sumie to trochę wścibskie) brzmi zatem - czy mieliście ostatnio foodgasmy? Dajmy na to ja - ostatnio regularnie przy przaśnym młodym ziemniaku serwowanym z jajem sadzonym i kalafiorem. Tak zwyczajnie - danie za 4.5 na łeb a tyle przyjemności. Wspominałam również niedawno o kilku potrawach przy których mam ochotę wylizywać talerze - zdecydowanie mogłabym je podpiąć pod opisywane tu dzisiaj doświadczenie.
Na fali dzielenia się planami wakacyjnymi postanowiłam przekroczy swoją strefę komfortu - tego kulinarnego - i spróbować jakże osławionych frutti di mare. Wybiorę jakąś dziwną kreaturę i postaram się ją pogryźć ( obiecuję również przełknąć), mając wielką nadzieję na doświadczenie prawdziwego fruttidimarefoodgasmu. Nie żebym była zupełnie zielona w tym temacie. Raz jeden, we włoskiej restauracji w Katowicach miałam kontakt z jedną z macek ośmiornicy, odkrojoną z Tomkowego talerza. Gumiaste to było jak diabli, wymagało prawdziwej gimnastyki szczęki i nie miało kompletnie nic wspólnego z rozkoszami podniebienia. A przecież jak świat długi i szeroki te morskie żyjątka uznawane są za fantastyczne afrodyzjaki. Oby przynajmniej w sprawach rozkoszy pozostałych części ciała lepiej się sprawdzały.
Czy jest tu jakiś Czytelnik, który mógłby doradzić przyszłej degustatorce jakiegoś zjadliwego morskiego cudaka?
Będę wdzięczna za wszystkie rekomendacje, gdyż ja nawet z krewetkami nie jestem za pan brat.
Tak to bywa z seksem. Kultura przemyca go wszędzie. Są fodgasmy jest i foodporn. Taki czekoladowy torcik naleśnikowy jak ten wyżej łapie się na obydwie kategorie :)
Marta
Marta, ostatnio jestem tak zaganiana, że na fikołki brak mi czasu ;). Ale chciałam Ci powiedzieć, co już z resztą kiedyś napisałam, że masz niesamowity telent. Masz może swoją kolumnę w jakiejś gazecie? Uwielbiam Cię czytać :))))
OdpowiedzUsuńMoniko lejesz miód na moje serce :) Póki co okupuje tylko ten kawałek internetu :)
UsuńŚmiem twierdzić, że foodgasmy są sensem mojego życia :) Co do owoców morza to ja z przyjemnością jem jedynie mule, czasami panierowane kalmary, jak już się dowiem czy są dobrze zrobione i nie są gumowe. Zupełnie nie rozumiem zachwytu krewetkami, które mają dla mnie taką konsystencję, że cierpię, kiedy je gryzę.
OdpowiedzUsuńno właśnie rozważam właśnie spróbowanie kalmarów :) a krewetki jadłam tylko raz i trochę przypominały mi kurczaka :)
UsuńOooo ten foodporn do mnie przemawia :)
OdpowiedzUsuńno nie? do mnie tez :)
UsuńSmażone kalmary - mniam! :D
OdpowiedzUsuńjuż druga rekomendacja kalmarów :)
UsuńPierwsze słyszę o takim czymś, ale spodobało mi się i przeczytałem.
OdpowiedzUsuńNiestety nie mogę Ci nic doradzić z morskich zwierząt, bo przechodzę na dietę wegańską i mam zamiar naprawiać ten świat, bo za dużo niewinnych zwierząt ginie, co powoduje nieodwracalne zmiany klimatu i wreszcie doprowadzi do kolejnego kataklizmu.
Pozdro
milo mi ze spodobał Ci się tekst :) i powodzenia w przechodzeniu na weganizm!
UsuńTaki torcik naleśnikowy bardzo chętnie bym wciągnęła:). A jeśli chodzi o owoce morza, to radzę Ci zacząć od krewetek, sa mięciutkie (jak się je ugotuje) i nie ciągną sie jak ośmiornice i kalmary:).
OdpowiedzUsuńtorcik jest bardzo prosty w przygotowaniu tylko trochę czasochłonny :)
UsuńOśmiornice zdecydowanie mnie odstraszają, krewetki jadłam tylko w sushi, więc też nie mogę zbyt wiele o nich powiedzieć, ale... gorąco polecam kotlety z kraba! Jadłam je u cioci, ale wyglądały po prostu jak najzwyklejsze mielone, z tymże mięso krabie, obtoczone w bułce tartej i usmażone na patelni. Przepyszne, głównie dlatego, że mięso kraba jest dosyć słodkie i to było naprawdę zaskakująco pyszne. Byłam mile zaskoczona, jako, że nie po drodze mi z owocami morza :)
OdpowiedzUsuńpierwszy raz słyszę o takim daniu, tylko gdzie takie coś zamówić? Bo w przygotowaniu wydaje mi się dosyć skomplikowane. Dzieki za rekomendacje :)
UsuńJa jadłam tylko sałatkę z dodatkiem paluszków krabowych i przyznam, że mi smakowała. Krewetki mają wstrętny wygląd, więc odpadają, chyba, że ktoś by mi je zmielił. W zasadzie to chyba mogłabym zjeść każdy owoc morza pod warunkiem, że miałby kształt kotleta. ;-)
OdpowiedzUsuńOdpowiem jeszcze na pytanie zasadnicze. :-) W mojej rodzinie jestem specjalistką od foodgasmów. Chociaż moja siostra też jest w tym dobra. :-)
Usuń