Czy dosięgła Cię kiedyś zemsta bylejakości?
Pamiętam ten dzień jakby to było dzisiaj. W biegu, jak zwykle prawie spóźniona. Bałam się, że za chwilę będę musiała gonić ogon tramwaju... Właśnie trwała moja przygoda w zawodzie pedagoga - uczyłam psychologii. Klasa przedmaturalna, technikum fryzjerskie. Jak zwykle we wtorkowe, wczesne popołudnie miałam poprowadzić 2 lekcje. To był marzec. Cherlawy, jak to ma w naturze. Nie wiem, czy z buntu przeciwko zimie, czy w ramach ośmielania wiosny, wdziałam na siebie jakieś lekkie ciuchy i moje nowe buty. Szpilki, lakierowane, w kolorze oliwki. Z czubkiem, takim jaki powracał wtedy do łask, bardzo ładne. Chwaliłam się tymi szpilkami na prawo i lewo. To był "łup" z ostatnich, lutowych tchnień przecen w Parfois, za bodajże 19.90. Łowczyni okazji, z trofeum na stopach w rozmiarze 36 łamane na 37, pędziłam na ten tramwaj jak na złamanie karku. Ze złamanym obcasem. Ten ugiął się przed zadaniem niemalże tuż za progiem, zaraz po wyjściu z bloku. Nie wytrzymał presji zadania albo mego ciała :). Ja natomiast nie wytrzymałam ( a może jednak wytrzymałam?) presji czasu i popędziłam dalej, z tymże złamanym obcasem. Nie było bowiem odwrotu. Powrót nawet na 5 minut do domu groził sporym opóźnieniem rozpoczęcia zajęć ( tak to jest, jak wychodzi się na ostatnią chwilę). Od razu przypomniał mi się filmik instruktażowy w przypadku złamania obcasa, w postaci reklamy mentosów. Nie skorzystałam, a podczas lekcji zasiadłam za biurkiem - jak na "profesorkę" z technikum przystało - i w tej pozycji prowadziłam lekcje. Tak, to była zemsta. Zemsta bylejakości.
Pamiętam ten dzień jakby to było dzisiaj. W biegu, jak zwykle prawie spóźniona. Bałam się, że za chwilę będę musiała gonić ogon tramwaju... Właśnie trwała moja przygoda w zawodzie pedagoga - uczyłam psychologii. Klasa przedmaturalna, technikum fryzjerskie. Jak zwykle we wtorkowe, wczesne popołudnie miałam poprowadzić 2 lekcje. To był marzec. Cherlawy, jak to ma w naturze. Nie wiem, czy z buntu przeciwko zimie, czy w ramach ośmielania wiosny, wdziałam na siebie jakieś lekkie ciuchy i moje nowe buty. Szpilki, lakierowane, w kolorze oliwki. Z czubkiem, takim jaki powracał wtedy do łask, bardzo ładne. Chwaliłam się tymi szpilkami na prawo i lewo. To był "łup" z ostatnich, lutowych tchnień przecen w Parfois, za bodajże 19.90. Łowczyni okazji, z trofeum na stopach w rozmiarze 36 łamane na 37, pędziłam na ten tramwaj jak na złamanie karku. Ze złamanym obcasem. Ten ugiął się przed zadaniem niemalże tuż za progiem, zaraz po wyjściu z bloku. Nie wytrzymał presji zadania albo mego ciała :). Ja natomiast nie wytrzymałam ( a może jednak wytrzymałam?) presji czasu i popędziłam dalej, z tymże złamanym obcasem. Nie było bowiem odwrotu. Powrót nawet na 5 minut do domu groził sporym opóźnieniem rozpoczęcia zajęć ( tak to jest, jak wychodzi się na ostatnią chwilę). Od razu przypomniał mi się filmik instruktażowy w przypadku złamania obcasa, w postaci reklamy mentosów. Nie skorzystałam, a podczas lekcji zasiadłam za biurkiem - jak na "profesorkę" z technikum przystało - i w tej pozycji prowadziłam lekcje. Tak, to była zemsta. Zemsta bylejakości.
Uśmiecham się, jak tylko przypomnę sobie to zdarzenie. Tamtego popołudnia śmiałam się do rozpuku, z siebie samej. To były najdroższe w eksploatacji buty, jakie kiedykolwiek miałam. Jedno założenie kosztowało 2 dychy.
Zemsta bylejakości nie dosięgła mnie tylko ten jeden raz. Mniej spektakularnych przykładów mogłabym podać więcej. I nie zawsze tyczy się to tylko tak tanich rzeczy ( chociaż pierwotna cena butów nie była taka mała - 159 zł o ile dobrze pamiętam). Mechacący się sweter, założony dopiero ze trzy razy. Trencz, który wypadałoby prasować przed każdym wyjściem ( z namaszczeniem wrzuciłam go do kontenerów PCK - niech ktoś inny się z nim męczy). Niby- lniana koszulka ( są takie tkaniny, co udają len), w której pocisz się jak mysz. Skarpetki, przez które wracasz z całodziennej wędrówki po górach na bosaka. Na to, by nauczyć się zwracać uwagę na składy czy wytrenować palce w metodycznym macaniu jakości tkanin, trzeba po prostu czasu. I chęci. Do kupowania mniej trzeba zaś dorosnąć, a to dorastanie rozpoczyna się w różnym wieku. U mnie zaczęło się trochę przed 30-stką. Wcześniej lubiłam i chciałam dużo mieć w szafie. No właśnie - mieć. Bo nie zawsze równało się to rzeczywistemu użytkowaniu. Potem zaczęłam na zakupach myśleć, a nie tylko pożądać. Poznałam kilka wartościowych blogów, chociażby jak już wspominany simplicite, styledigger, czy ubieraj się klasycznie, których autorki w świadomy sposób budują swój styl czy piszą po prostu o modzie. Dlatego teraz takie zemsty zdarzają mi się o wiele rzadziej. Obowiązkowo, zanim cokolwiek kupię, sprawdzam metki ze składem. Na swetry ze 100% akrylu już nawet nie patrzę. Bo one, choć mięciutkie i milutkie w dotyku, z każdym praniem wyglądają gorzej. I niosą duże ryzyko porażenia kogoś prądem przy podaniu ręki na powitanie. Co z tego, że możesz taki kupić za 29 zł na wyprzedażach. Parę pran i sweter zalicza spadek pozycji na "podomowy'. W tym sezonie kupiłam jeden sweter w Mango, z mieszanki kaszmiru, wełny i akrylu i jestem z niego bardzo zadowolona. Tak, to nie jest skład idealny, ale do kaszmirowych w regularnych cenach nawet mi się nie pali. Za to w lumpeksach można taki znaleźć za ułamek ceny. Często w idealnym stanie.
Chciałabym częściej pisać tu właśnie o jakości. Jakości rzeczy, którymi się otaczamy, jakości życia, spędzania wolnego czasu, czy po prostu relacji. To temat, który staje mi się coraz bliższy.To sposób myślenia czy wręcz styl życia , który coraz częściej nie jest już tylko synonimem zamożności. Wchodzi pod strzechy, dotyka ( czasem tylko muska) przeciętnego Kowalskiego, który nie chce dłużej żyć z "bylejakością" w szafie, lodówce czy telewizji. To dobry znak. Fakt, zawodowo mam częsty kontakt z życiem z przeciwległego bieguna, ze zmaganiami o przetrwanie o chlebie ze smalcem czy niepokoju o ty, czy uda się zdobyć węgiel i napalić w piecu przy -15 zapowiadanych na noc. Po tych kilku latach pracy, obserwowania i angażowania się w to, mam ogromną potrzebę zmiany "jakości" w swoim życiu. Bo ja mogę i potrafię to zrobić.
Ciekawa jestem Waszych refleksji o "jakości" w życiu. O tym, jak o nie myślicie z perspektywy czasu. Na popularnych blogach o ubieraniu się widzę regularny odwrót w stronę slow fashion. To już chyba trend.
Zemsta bylejakości nie dosięgła mnie tylko ten jeden raz. Mniej spektakularnych przykładów mogłabym podać więcej. I nie zawsze tyczy się to tylko tak tanich rzeczy ( chociaż pierwotna cena butów nie była taka mała - 159 zł o ile dobrze pamiętam). Mechacący się sweter, założony dopiero ze trzy razy. Trencz, który wypadałoby prasować przed każdym wyjściem ( z namaszczeniem wrzuciłam go do kontenerów PCK - niech ktoś inny się z nim męczy). Niby- lniana koszulka ( są takie tkaniny, co udają len), w której pocisz się jak mysz. Skarpetki, przez które wracasz z całodziennej wędrówki po górach na bosaka. Na to, by nauczyć się zwracać uwagę na składy czy wytrenować palce w metodycznym macaniu jakości tkanin, trzeba po prostu czasu. I chęci. Do kupowania mniej trzeba zaś dorosnąć, a to dorastanie rozpoczyna się w różnym wieku. U mnie zaczęło się trochę przed 30-stką. Wcześniej lubiłam i chciałam dużo mieć w szafie. No właśnie - mieć. Bo nie zawsze równało się to rzeczywistemu użytkowaniu. Potem zaczęłam na zakupach myśleć, a nie tylko pożądać. Poznałam kilka wartościowych blogów, chociażby jak już wspominany simplicite, styledigger, czy ubieraj się klasycznie, których autorki w świadomy sposób budują swój styl czy piszą po prostu o modzie. Dlatego teraz takie zemsty zdarzają mi się o wiele rzadziej. Obowiązkowo, zanim cokolwiek kupię, sprawdzam metki ze składem. Na swetry ze 100% akrylu już nawet nie patrzę. Bo one, choć mięciutkie i milutkie w dotyku, z każdym praniem wyglądają gorzej. I niosą duże ryzyko porażenia kogoś prądem przy podaniu ręki na powitanie. Co z tego, że możesz taki kupić za 29 zł na wyprzedażach. Parę pran i sweter zalicza spadek pozycji na "podomowy'. W tym sezonie kupiłam jeden sweter w Mango, z mieszanki kaszmiru, wełny i akrylu i jestem z niego bardzo zadowolona. Tak, to nie jest skład idealny, ale do kaszmirowych w regularnych cenach nawet mi się nie pali. Za to w lumpeksach można taki znaleźć za ułamek ceny. Często w idealnym stanie.
Chciałabym częściej pisać tu właśnie o jakości. Jakości rzeczy, którymi się otaczamy, jakości życia, spędzania wolnego czasu, czy po prostu relacji. To temat, który staje mi się coraz bliższy.To sposób myślenia czy wręcz styl życia , który coraz częściej nie jest już tylko synonimem zamożności. Wchodzi pod strzechy, dotyka ( czasem tylko muska) przeciętnego Kowalskiego, który nie chce dłużej żyć z "bylejakością" w szafie, lodówce czy telewizji. To dobry znak. Fakt, zawodowo mam częsty kontakt z życiem z przeciwległego bieguna, ze zmaganiami o przetrwanie o chlebie ze smalcem czy niepokoju o ty, czy uda się zdobyć węgiel i napalić w piecu przy -15 zapowiadanych na noc. Po tych kilku latach pracy, obserwowania i angażowania się w to, mam ogromną potrzebę zmiany "jakości" w swoim życiu. Bo ja mogę i potrafię to zrobić.
Ciekawa jestem Waszych refleksji o "jakości" w życiu. O tym, jak o nie myślicie z perspektywy czasu. Na popularnych blogach o ubieraniu się widzę regularny odwrót w stronę slow fashion. To już chyba trend.
Marta
Bylejakość. Tak, z tym stykamy się od kilku tygodni w mieszkaniu, w którym mieszkamy. Mieszkanie piękne, całkiem nowe. Ale deweloper zrobił bylejakość, firmy wykończeniowe tę bylejakość dopełniły. Także ten. Czasami to walka z wiatrakami, bo ludzie ludzi po prostu robią w... no wiadomo :)
OdpowiedzUsuńno to rzeczywiście duży kaliber, bo szajsowe buty czy sweter ostatecznie można wyrzucić do kosza i tyle, a z mieszkaniem to już jest inna sprawa. w tej materii tez mam co nieco do powiedzenia niestety...
UsuńJakość, bylejakość...ważny temat poruszłaś. I to nie tylko jesli chodzi i ciuchy - bo to rzecz nabyta, ale właśnie jakość życia i wolnego czasu. Co z nim robimy kiedy go mamy, czy pożytkujemy go na kolejny odcinek serialu w TV czy może na coś bardziej użytecznego...czy żyjemy tylko chwilą, czy tym co będzie jutro, za rok, za miesiąc...
OdpowiedzUsuńmyślę, ze warto doceniać chwile a czasami właśnie tak dosłownie nią żyć , jak i patrzeć do przodu i mieć plan na przyszłość. I z pierwszego i z drugiego płyną duże korzyści. Byle by robić to w zgodzie z sobą.
UsuńTak też mam i ja.Nie znoszę i nie
OdpowiedzUsuńsprawdza się u mnie bylejakość bo
Wiąże się często z dużymi kosztami.Czy nie lepiej mieć jedną parę butów za 300 niż 10 po 30 zł.Wolę jedno a pożądne, zawsze tak
miałam że wolałam odłożyć i kupić coś lepszego niż kilka byle jakich.Mam mniej ale nigdy nie zawodzą mnie te rzeczy.
tak, to zdecydowanie się sprawdza, kiedyś tez tak miałam, potem przeszłam przez fazę konsumpcjonizmu galopującego, a teraz znów jestem na tej dobrej i satysfakcjonującej mnie sama pozycji mądrych decyzji zakupowych
UsuńNawet w blogowniu pojawia sie trend slow...i jeszcze jeden, jakościowy, który najbardziej mi przypadł do gustu "Live the life worth blogging" (smile). Bardzo dobrze piszesz :)
OdpowiedzUsuńdziękuję :) cieszy mnie ten odwrót od tego " szybko, dużo" itp.
UsuńTemat niejako poważny, a jednak obśmiałam się trochę ;) Dobrze znam z autopsji wszystkie opisane przypadki, łącznie z powrotami z górskiej wędrówki na boso, we łzach i we krwi... brrr! Mimo wszystko ciągle nie umiem się nauczyć na błędach, a kupując bylejakość mam poczucie pozornej oszczędności.
OdpowiedzUsuńFajne tematy poruszasz :)
fakt - przekonanie o tej oszczędności często pojawia się w chwili zakupu - przecież to tylko x złotych, a wydaje się być dobrej jakości. Felery pojawiają się jednak dosyć szybko, i bywa ze szybko trzeba kupić zamiennik...
UsuńJak Ty ciekawie piszesz, nie można się oderwać:)
OdpowiedzUsuńbardzo mi miło :) dziękuję
Usuń