13 sty 2015

Zemsta bylejakości

 Czy dosięgła Cię kiedyś zemsta bylejakości? 

Pamiętam ten dzień jakby to było dzisiaj. W biegu, jak zwykle prawie spóźniona. Bałam się, że za chwilę będę musiała gonić ogon tramwaju... Właśnie trwała moja przygoda w zawodzie pedagoga - uczyłam psychologii. Klasa przedmaturalna, technikum fryzjerskie. Jak zwykle we wtorkowe, wczesne popołudnie miałam  poprowadzić 2 lekcje. To był marzec. Cherlawy, jak to ma w naturze.  Nie wiem, czy z buntu przeciwko zimie, czy w ramach ośmielania wiosny, wdziałam na siebie jakieś lekkie ciuchy i moje nowe buty. Szpilki, lakierowane, w kolorze oliwki. Z czubkiem, takim jaki powracał wtedy do łask, bardzo ładne. Chwaliłam się tymi szpilkami na prawo i lewo. To był "łup" z ostatnich, lutowych tchnień przecen w Parfois, za bodajże 19.90. Łowczyni okazji, z trofeum na stopach w rozmiarze 36 łamane na 37, pędziłam na ten tramwaj jak na złamanie karku. Ze złamanym obcasem. Ten ugiął się przed zadaniem niemalże tuż za progiem, zaraz po wyjściu z bloku. Nie wytrzymał presji zadania albo mego ciała :). Ja natomiast nie wytrzymałam ( a może jednak wytrzymałam?) presji czasu i popędziłam dalej, z tymże złamanym  obcasem. Nie było bowiem  odwrotu. Powrót nawet na 5 minut do domu groził sporym opóźnieniem rozpoczęcia zajęć ( tak to jest, jak wychodzi się na ostatnią chwilę). Od razu przypomniał mi się filmik instruktażowy w przypadku złamania obcasa, w postaci reklamy mentosów. Nie skorzystałam, a podczas lekcji zasiadłam za biurkiem - jak na "profesorkę" z technikum przystało -  i w tej pozycji prowadziłam lekcje.   Tak, to była zemsta. Zemsta bylejakości. 

zdjęcie z wyprawy w Tatry - wtedy to dosięgła mnie zemsta bylejakości skarpetek.   





Uśmiecham się, jak tylko przypomnę sobie to zdarzenie. Tamtego popołudnia śmiałam się do rozpuku, z siebie samej.  To były  najdroższe w eksploatacji buty, jakie kiedykolwiek miałam. Jedno założenie kosztowało 2 dychy.

Zemsta bylejakości nie dosięgła mnie tylko ten jeden raz. Mniej spektakularnych przykładów mogłabym podać więcej. I nie zawsze tyczy się to tylko tak tanich rzeczy ( chociaż pierwotna cena butów nie była taka mała - 159 zł o ile dobrze pamiętam). Mechacący się sweter, założony dopiero ze trzy razy. Trencz, który wypadałoby prasować przed każdym wyjściem ( z namaszczeniem wrzuciłam go do kontenerów PCK - niech ktoś inny się z nim męczy).  Niby- lniana koszulka ( są takie tkaniny, co udają len), w której pocisz się jak mysz. Skarpetki, przez które wracasz z całodziennej wędrówki po górach na bosaka. Na to, by nauczyć się zwracać uwagę na składy czy wytrenować palce w metodycznym macaniu jakości tkanin, trzeba po prostu czasu. I chęci.  Do kupowania mniej trzeba zaś dorosnąć, a to dorastanie rozpoczyna się w różnym wieku. U mnie zaczęło się trochę przed 30-stką. Wcześniej lubiłam i chciałam  dużo mieć w szafie. No właśnie - mieć.  Bo nie zawsze równało się to rzeczywistemu użytkowaniu. Potem zaczęłam na zakupach myśleć, a nie tylko pożądać. Poznałam kilka wartościowych blogów, chociażby jak już wspominany simplicite, styledigger, czy ubieraj się klasycznie, których autorki w świadomy sposób budują swój styl  czy piszą po prostu o modzie.   Dlatego teraz takie zemsty zdarzają mi się o wiele rzadziej. Obowiązkowo, zanim cokolwiek kupię, sprawdzam metki ze składem. Na swetry ze 100% akrylu już nawet nie patrzę.  Bo one, choć mięciutkie i milutkie w dotyku, z każdym praniem wyglądają gorzej. I niosą duże ryzyko porażenia kogoś prądem przy podaniu ręki na powitanie. Co z tego, że możesz taki kupić za 29 zł na wyprzedażach. Parę pran i sweter zalicza spadek pozycji na "podomowy'. W tym  sezonie kupiłam jeden sweter w Mango, z mieszanki kaszmiru, wełny i akrylu i jestem z niego bardzo zadowolona. Tak, to nie jest skład idealny, ale do kaszmirowych w regularnych cenach nawet mi się nie pali. Za to w lumpeksach można taki znaleźć  za ułamek ceny. Często w  idealnym stanie.

Chciałabym częściej pisać tu właśnie o jakości. Jakości rzeczy, którymi się otaczamy, jakości życia, spędzania wolnego czasu, czy po prostu relacji. To temat, który staje mi się coraz bliższy.To sposób myślenia czy wręcz styl życia , który coraz częściej nie jest już tylko synonimem zamożności. Wchodzi pod strzechy, dotyka ( czasem tylko muska)  przeciętnego Kowalskiego, który nie chce dłużej żyć z   "bylejakością" w szafie, lodówce czy telewizji. To dobry znak. Fakt, zawodowo mam częsty kontakt z życiem  z przeciwległego bieguna, ze zmaganiami o przetrwanie o chlebie ze smalcem czy niepokoju o ty, czy uda się zdobyć węgiel i napalić w piecu przy -15 zapowiadanych na noc. Po tych kilku latach pracy, obserwowania i angażowania się w to, mam ogromną potrzebę zmiany "jakości" w swoim życiu. Bo ja mogę i potrafię to zrobić.

Ciekawa jestem Waszych refleksji o "jakości" w życiu. O tym, jak o nie myślicie z perspektywy czasu. Na popularnych blogach o ubieraniu się widzę regularny odwrót w stronę slow fashion. To już chyba trend.

Marta

12 komentarzy:

  1. Bylejakość. Tak, z tym stykamy się od kilku tygodni w mieszkaniu, w którym mieszkamy. Mieszkanie piękne, całkiem nowe. Ale deweloper zrobił bylejakość, firmy wykończeniowe tę bylejakość dopełniły. Także ten. Czasami to walka z wiatrakami, bo ludzie ludzi po prostu robią w... no wiadomo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no to rzeczywiście duży kaliber, bo szajsowe buty czy sweter ostatecznie można wyrzucić do kosza i tyle, a z mieszkaniem to już jest inna sprawa. w tej materii tez mam co nieco do powiedzenia niestety...

      Usuń
  2. Jakość, bylejakość...ważny temat poruszłaś. I to nie tylko jesli chodzi i ciuchy - bo to rzecz nabyta, ale właśnie jakość życia i wolnego czasu. Co z nim robimy kiedy go mamy, czy pożytkujemy go na kolejny odcinek serialu w TV czy może na coś bardziej użytecznego...czy żyjemy tylko chwilą, czy tym co będzie jutro, za rok, za miesiąc...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. myślę, ze warto doceniać chwile a czasami właśnie tak dosłownie nią żyć , jak i patrzeć do przodu i mieć plan na przyszłość. I z pierwszego i z drugiego płyną duże korzyści. Byle by robić to w zgodzie z sobą.

      Usuń
  3. Tak też mam i ja.Nie znoszę i nie
    sprawdza się u mnie bylejakość bo
    Wiąże się często z dużymi kosztami.Czy nie lepiej mieć jedną parę butów za 300 niż 10 po 30 zł.Wolę jedno a pożądne, zawsze tak
    miałam że wolałam odłożyć i kupić coś lepszego niż kilka byle jakich.Mam mniej ale nigdy nie zawodzą mnie te rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, to zdecydowanie się sprawdza, kiedyś tez tak miałam, potem przeszłam przez fazę konsumpcjonizmu galopującego, a teraz znów jestem na tej dobrej i satysfakcjonującej mnie sama pozycji mądrych decyzji zakupowych

      Usuń
  4. Nawet w blogowniu pojawia sie trend slow...i jeszcze jeden, jakościowy, który najbardziej mi przypadł do gustu "Live the life worth blogging" (smile). Bardzo dobrze piszesz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję :) cieszy mnie ten odwrót od tego " szybko, dużo" itp.

      Usuń
  5. Temat niejako poważny, a jednak obśmiałam się trochę ;) Dobrze znam z autopsji wszystkie opisane przypadki, łącznie z powrotami z górskiej wędrówki na boso, we łzach i we krwi... brrr! Mimo wszystko ciągle nie umiem się nauczyć na błędach, a kupując bylejakość mam poczucie pozornej oszczędności.

    Fajne tematy poruszasz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. fakt - przekonanie o tej oszczędności często pojawia się w chwili zakupu - przecież to tylko x złotych, a wydaje się być dobrej jakości. Felery pojawiają się jednak dosyć szybko, i bywa ze szybko trzeba kupić zamiennik...

      Usuń
  6. Jak Ty ciekawie piszesz, nie można się oderwać:)

    OdpowiedzUsuń

dziękuję za odwiedzenie Zakładników Codzienności oraz za Twój komentarz