22 lut 2015

W mojej sypialni

Śmiejemy się, że śpimy na gigantycznym klocku lego. A przecież doskonale widzieliśmy co kupujemy. Zdecydowanie  nie był  to kot w worku. W przestronnych ekspozycjach sklepów meble mają jednak jakieś inne proporcje. Zdają się być  bardziej zgrabne,  filigranowe. A potem bach - jak obuchem w łeb. Przywozisz to do domu, a to takie wielkie i rozłożyste, że zajmuje ci połowę przestrzeni.  Wtedy to zaczyna się proces ocieplania wizerunku. Wszystko po to, aby ułagodzić trudny charakter i ostre rysy delikwenta. Zarzucasz go puchatymi poduchami, ścielisz  mięciutki koc. Ustawiasz obok kolorowe kwiaty.  I robi się lepiej... 




16 lut 2015

Zmiana perspektywy

Generalnie, zdecydowanie bardziej odpowiada mi uczucie łaskotania policzków i rozwiewania grzywy przez ciepłe, południowe wiatry, aniżeli smaganie ich tymi mroźnymi z  północy. Czuję się niespecjalnie atrakcyjnie z głową  wciśniętą w  wielką, zimową czapę.  Moim ruchom nie dodają  gracji toporne trzewiki.  Gdzieś tam głęboko, pod niezliczonymi  warstwami ubrań,  skryte jest przecież ciało kobiety. Jednakże kto by się do niego w ogóle zdołał  dokopać i jak to zrobić zgrabiałymi od zimna palcami? Wracając jednak do topografii terenu  - czyż zimowy krajobraz nie wydaje się Wam monotonnie biały i nudny? Po horyzont tylko śnieg   i śnieg, ewentualnie zmrożony śnieg - który tylko w słoneczne dni oszałamia niesamowitym blaskiem. Gdy szarość leje się z nieba strumieniami i spowija neurony marazmem, tylko wizja rozgrzanego piasku i turkusowej wody rozmraża i wtłacza życie w krwiobiegi.

Okazuje się jednak, że nawet tak niereformowalne organizmy jak ja, którym daleko jest do szusowania na nartach czy snowboardzie, potrafią znaleźć w zimie coś przyjemnego. I na tym nie koniec, gdyż w ich ( mocno ograniczonej chłodem ) wyobraźni, mogą nawet rozpanoszyć się wizje zimowego urlopu.  Wśród śniegów i mrozów, z panem Yeti  za sąsiada. Niezbadane są wyroki losu i własnych preferencji. Potok słonecznych promieni dokonuje metamorfozy nudnych, spowitych bielą krajobrazów, przeistaczając je w drogocenne, skrzące się przestrzenie. Martwa natura nabiera życia. Świat - chociaż wciąż nurza się w bieli -  odzyskuje kolory. Zmiana perspektywy - ostatnio jej doświadczyłam, i dobrze mi z tym.  Okazało się, że zima nie jest taka czarno-biała. 

szczyrk widoki


8 lut 2015

Moja klasyka

Pewne elementy garderoby  wymieniane są jako niezbędne w szafie kobiety. Trzymają się na dobrych pozycjach od wielu lat - trudno je czymkolwiek zastąpić. Bo czyż istnieje bardziej uniwersalne okrycie wierzchnie niż nieśmiertelny trencz inspirowany tym od Burberry? Czy na wieczór w teatrze albo inną uroczystą okazję można wyobrazić sobie coś bardziej odpowiedniego niż mała czarna? Jaki inny kolor kołnierzyka koszuli  piękniej rozświetli skórę twarzy i doda +100 punktów do profesjonalnego wizerunku, aniżeli biały? Ołówkowa spódnica tuż przed kolano  obroni się  praktycznie u każdej kobiety - wszak większość z nas uważa się za zbyt obszerną w biodrach, a właśnie taki krój ma magicznie odejmować tych niechcianych centymetrów. Nie zamierzam polemizować z tymi standardami - przyznaję się do jakiejś małej-czarnej w szafie, do trencza ( aktualnie czarnego) i do silnej potrzeby posiadania białej, zwiewnej koszuli. Przyznać jednak muszę, że na mojej liście niezbędnych strojów czy dodatków, jest jeszcze kilka innych pozycji. Niektóre z nich są dla mnie bardziej atrakcyjne od tych typowo "klasycznych", które rzekomo w szafie powinna mieć każda z nas. Bardziej pasują do mojego stylu życia, charakteru pracy, czy poczucia estetyki. Lubię i cenię  klasykę, ale najbardziej odpowiada mi ona w połączeniu  z czymś nowoczesnym, świeżym, czasami może  nawet odważnym.  Poniżej  przegląd  mojej subiektywnej  klasyki.

*Nie napisałam nic o swetrach, nie ujęłam płaszcza. Pominęłam torebkę. Celowo - gdyż korzystam z najbardziej klasycznej klasyki :)

net-a-porter-com



7 lut 2015

Lekka sałatka z grejpfrutem

Grejpfrut tańczy na końcu języka niezdecydowanym smakiem. Słodycz miesza się z goryczką,  subtelność z  czymś mocnym i wyrazistym. Jest nie do przeoczenia dla kubków smakowych, które w pierwszym momencie mogą zareagować nadmiernie emocjonalnie, zmuszając buzię do nieładnego wykrzywienia. Czas działa jednak na korzyść grejpfruta. Choć za pierwszym razem wydaje się trudny w smaku, z każdym kolejnym spróbowaniem wzrasta moc jego przyciągania. Jest jak filmowy amant w typie pięknego drania. Wabi ujmującą aparycją, by  po chwili rozlać się  goryczą na języku. Z jedną sporą różnicą charakterologiczną - grejpfrutowi nie można odmówić krystalicznych intencji.


przepis lekka salatka



5 lut 2015

Wyzwanie: lutowe zdrowe praktyki

Luty zadomowił się już na dobre. I to z całą masą godnych siebie atrybutów w postaci śniegu, mrozu, zwisających zewsząd sopli lodu i... tony piachu z solą wnoszonych do domu na butach. W głowie nieśmiało kiełkują pierwsze myśli o wiośnie. Wizualizuję sobie słońce i zieleń. W moim umyśle cała w niej tonę, jest mi przyjemnie ciepło i tak błogo....Tymczasem, w rzeczywistości muszę odpowiednio balansować ciałem, aby nie wykopyrtnąć gdzieś na ulicy albo nie wpaść w zaspę. Lutowe, zdrowe praktyki dosyć długo zajmowały mi umysł. Przypomnę, że ich ideą jest  dbanie o siebie holistycznie oraz rozwijanie umiejętności  wprowadzania zdrowych nawyków małymi krokami. W ten sposób, nie dodając sobie szczególnie wiele nowych obowiązków, możemy wcielać w życie drobne, a bardzo korzystne dla nas zmiany. O moich styczniowych zdrowych praktykach pisałam tutaj, zrobiłam również pierwsze podsumowanie.

  Ustalenie dwóch lutowych, zdrowych praktyk, poszło mi bez wysiłku. Postanowiłam wzbogacić trochę swoją dietę oraz zadbać o skórę w pewien specyficzny i bardzo polecany sposób. Z podjęciem decyzji odnośnie trzeciej nie było tak łatwo. Wciąż coś mi nie pasowało. Miałam poczucie, że tak naprawdę potrzebuję czegoś innego.  Wreszcie wsłuchałam się w swój organizm i już wiem, co to może być . Zapraszam Was zatem  na moje lutowe, zdrowe praktyki.






2 lut 2015

Najlepiej zainwestowane pieniądze

Swego czasu pieniądze przelatywały mi przez palce.  Trochę bez refleksji, trochę z moralnym kacem. Nie jest to miły stan, kiedy wracasz do domu z jakąś nową rzeczą, która teoretycznie powinna dać ci przyjemność i radość, zaś praktycznie jest zmaterializowanym wyrzutem sumienia. Te emocje pojawiają się bez względu na stan domowych finansów. Nie są obce tym, którzy ledwo wiążą koniec z końcem - ale ci przy kasie również dotkliwie je odczuwają.   Wiadomo, że nie jest przyjemnie z tym żyć  - to jak jątrzący się pryszcz na czterech literach, który dotkliwie daje o sobie znać przy każdym kroku. Rozum próbuje się wtedy ratować i w magiczny sposób racjonalizuje każdy taki wydatek. Łatwiej, kiedy przekonasz siebie, że to był bardzo ważny zakup. I choć bywa to trochę  naciągane, przynajmniej na chwilę uspokoi sumienie. Pewnie wszystko byłoby trochę łatwiejsze, gdybyśmy tworzyli swój  finansowy plan i listę priorytetów,  których realizacja powiązana jest z  pieniędzmi.  Te wymagają jednak silnej woli i opierania się tym różnorodnym drobnym umilaczom. Temu poprawianiu sobie humoru poprzez zakup entej szminki  (wiadomo, jak wiele jest odcieni czerwieni), nowych gadżetów do kuchni ( gdzieniegdzie określanych mianem skorup), czy innych pierdołek. W drodze do wymarzonych wakacji na Hawajach albo bardzo drogich studiów  podyplomowych, taki drobny upominek dla siebie samego bywa jak robaczywe jabłuszko na samym początku diety Ducana. Niby wiesz, że nie możesz i że to oddali realizację  głównego celu, ale to tak wybornie smakuje... Taka już ludzka natura... Mało kto potrafi wyczekać na określone, duże i wymagające sporo pracy gratyfikacje, nie kusząc sie  po drodze na te malutkie i  łatwo dostępne. Stąd też idea regularnego nagradzania siebie ( w przemyślany rzecz jasna sposób) za odhaczanie kolejnych etapów drogi do dużych celów finansowych.  Jest łatwiej, bo nie mamy tego niemiłego uczucia w tle, że wszystko co fajne i miłe przechodzi nam koło nosa. A tu tylko asceza i asceza... Ech.




29 sty 2015

Podsumowanie styczniowych zdrowych praktyk i garstka przemyśleń

Poza ostatnimi, trochę ślamazarnymi dniami, styczeń leci jak szalony. Nawet się nie obejrzałam, a mój malowany kalendarz     ( klik) staje się przeterminowany i czas pomyśleć nad nowym... Luty na horyzoncie, a z nim 3 nowe,  zdrowe praktyki do wprowadzenia. Intensywnie nad nimi rozmyślam, mam kilka typów, chciałabym jednak wprowadzić takie najbardziej "opłacalne" w sensie dbania o siebie holistycznie. O zdrowie ciała i jego ładniejszy wygląd, ale też o lepsze samopoczucie tak po prostu. Większą energię, power do działania... Bo w lutym wiadomo- czasem człowiek już tylko na oparach tej energii sunie do przodu... A z tyłu głowy mantra "byle do wiosny". Przynajmniej ja tak mam. W każdym razie, wracając do wątku -  styczniowy eksperyment zadziałał. Zobowiązanie siebie publicznie wpłynęło na  regularność stosowania   zdrowych praktyk. Apetyt rośnie zatem na więcej :) Metoda małych kroczków jest znacznie lepsza niż ogólne "będę żyć zdrowiej".  Okazuje się bowiem, że  zaplanowanie sobie drobnych działań, które finalnie mają przynieść wymierny efekt, nie przygniata nadmiarem nowych obowiązków i ogromem wyzwania. I jest zdecydowanie lekkostrawne dla rozleniwionej, "podkocykową" jesienią i  zimą, psychiki. Pisałam o tym kiedyś, przedstawiając metodę planowania SMART ( klik). 3 zdrowe praktyki to właśnie mój SMART w temacie będę żyć zdrowiej



27 sty 2015

Długi naszyjnik w stylu boho DIY

Jestem naszyjnikową maniaczką. Kolekcjonuję je od wielu lat, uwielbiam robić je też sama. To świetny sposób na odstresowanie się, artystyczne wyżycie, czy po prostu dostarczenie sobie nowości odświeżającej garderobę.   Cenię raczej proste  i klasyczne w kroju czy kolorze stroje - lubię za to urozmaicać je biżuterią. Nie stronię również od przerabiania już nienoszonych naszyjników czy bransoletek. Kamyki czy korale są w ciągłym obiegu, a ja nie mam dylematów i rozterek na temat ich niezliczonej ilości. Pokazywałam tu kilkakrotnie moje projekty. Niektóre miały bardzo dużą ilość odsłon : jak ten czy ten. Wymagały jednak sporo czasu, zapału i precyzji. Dziś dla odmiany totalna prościzna. Długi naszyjnik w stylu boho  DIY.



26 sty 2015

Dlaczego warto mieć w domu kwiaty doniczkowe.

Pamiętam jak wiele lat temu mama powiedziała mi, że mam rękę do kwiatów. Owocem tejże ręki ( około 10-letniej wtedy ) była malutka fuksja, szczodrze obsypana kwieciem. Prawie pękłam z dumy. Poczułam się niczym mały stwórca, który pompuje życie w korzonki i pędy i  otwiera  stulone fuksjowe kielichy.   Po ziemię do kwiatów chodziłam wtedy sama. Pamiętam, znajdowałam dla Mamy miejsca z idealnie czarną, żyzną próchnicą. Wiosną, w porze przesadzania kwiatów, dostawałam  zamówienia na te specjalne misje. Na wsi nie istniała potrzeba kupowania ziemi do kwiatów w plastikowych worach. Na około było jej pełno. Cenne rady dotyczące uprawy roślin domowych  dostawałam również od Babci.  Była ona zwolenniczką  nawiązywania dialogu z zielonymi lokatorami,  miała też niezwykły dar podnoszenia do życia doniczkowych  trupków. Te, motywowane ciepłym słowem, czułym babcinym dotykiem, a od czasu do czasu naturalnym nawozem spod ptasiego kupra, odradzały się choćby i z jednego listka.

Tinke K Home


25 sty 2015

O zdobywaniu papierków

Pracująca niedziela.  Czacha dymi od nadmiaru wiedzy do zapamiętania. Jakby ten mózg był zaprogramowany na jakieś wolniejsze, weekendowe obroty. Słowa sączą się z czyichś ust i powoli, powoli padają na średnio żyzne poletko twojej uwagi. Wewnętrznie, jesteś w stanie tak pięknie opisywanym w języku polskim słowami " jak grochem o ścianę". Zewnętrznie - przyjmujesz wystudiowaną minę,  podpierasz dłonią brodę w geście absolutnego skupienia. Zdajesz się balansować gdzieś na granicy pytania bądź słusznej uwagi. Drewniane krzesło nie chce zmięknąć pod twoim tyłkiem. Trochę wkurzasz się, że w budynku nie ma darmowego wi-fi, ani nawet porządnego baru z kawą. W sumie to mógłbyś przecież wykorzystać tą niedzielę dla siebie inaczej. Zjeść smaczny obiad,  powłóczyć się trochę  po parku, walnąć się  w zaspę i zrobić orzełka, albo tak zwyczajnie posiedzieć w domu z książką, podrzemać na kanapie. Cóż jednak - papierek sam się do domu nie przyniesie. Sam się nie wysiedzi na szkoleniu, na podyplomówce, czy warsztatach...

pinterest


22 sty 2015

A Ty ile wydajesz na czasopisma i gazety?

To był skomplikowany proces decyzyjny, trwający  kilka dni. Rozum walczył z sercem na noże. Zdrowy rozsądek zdawał się  górować nad tym niezrozumiałym przywiązaniem, by za chwilę popaść w zwątpienie, czy decyzja jest słuszna. Kolorowe i błyszczące okładki prosiły o jeszcze jedną szansę. Dawno przebrzmiałe trendy chciały być raz jeszcze dostrzeżone, przepisy wreszcie ugotowane a litery w reportażach  walczyły w kolejce o przeczytanie. Tak zwyczajnie, wysoki, potrójny stosik twoich stylów, zwierciadeł i innych takich chciał przenieść się ze mną do nowego domu. Bo przecież trzy pokoje, bo będzie miejsce i tak dalej. Przeprowadzka okazała się jednak nie lada wyzwaniem. Pakowanie,  kursowanie na trasie stary dom- nowy dom, znoszenie i wnoszenie tego całego cholerstwa, zdawało się nie mieć końca, wysysało z człowieka wszystkie soki i odbijało się czkawką. I mocno zrewidowało, co jest niezbędne i potrzebne, co jest do zabrania.   Z bólem serca i zakwasami w nogach i ramionach, pożegnałam się z trzema stosikami. Poszły na makulaturę. Po tym wszystkim poczułam się jednak lepiej. Bez celulozowego dobytku ponad miarę.

theberry.com


21 sty 2015

Pasztet z soczewicy z "Jadłonomi"


 Do wegańskiego pasztetu miałam już kiedyś  jedną przymiarkę. Miało to miejsce wiosną ubiegłego roku, a rzeczony delikwent był prawie niejadalny. Bo choć włożyłam w niego kawał serca ( nie dosłownie - pasztet był z kaszy jaglanej), mnóstwo smakowitych dodatków i pół  dnia czasu - na koniec szczodrze okrasiłam go mieloną gałką muszkatołową. I to był właśnie ten gwóźdź do trumny i sprawca jego niejadalności. No co tu dużo mówić - paskudny był i tyle. Miałam jednak ochotę na drugie podejście. Weekendowe wertowanie "Jadłonomi" zaowocowało pomysłem na pasztet z zielonej soczewicy. Bez ociągania się zatem - upiekłam.
Sama nie wiem, czy weganie robią ten pasztet, aby poczuć smak mięsa, czy może to mięsożercy w ogólnym zalewie  mięsa średniej jakości, winni odwrócić się w stronę tegoż pasztetu? Jest przepyszny! Na świeżym chlebie lub bułce smakuje  wyśmienicie. Tak - muszę to napisać.  Smakuje i wygląda jak normalny pasztet. I żaden szarak nie musiał nam kruszec na balkonie... Pasztet bez rozlewu krwi to jest to!





pasztet bezmiesny